"Myjesz włosy płynem do higieny intymnej?!" - czyli o sławnej Facelle słów kilka dorzucę.

Długo się zastanawiałam gdzie ten produkt wstawić, bo.. używam go do wszystkiego. Zaczynając od włosów, przez twarz, całe ciało włącznie z miejscami intymnymi - w końcu to jego przeznaczenie. Kupiłam go jednak głównie ze względu na włosy, więc właśnie w czwartek pojawi się kilka słów na jego temat. ;-) wspomnę też jak radzi sobie z myciem pozostałych części ciała!


Ale jak to? Myjesz włosy płynem do higieny intymnej? Przecież to obrzydliwe!
Chyba nie zliczę tego ile razy to słyszałam. Przyznaję się do tego! Otwarcie, publicznie, wychodzę z szafy! Myję włosy płynem do higieny intymnej!
Powiem więcej, polecam mycie nim włosów, dlaczego? Bo nie ma SLSów, bo jest delikatny, bo dobrze się pieni, bo nie plącze tak bardzo (tak bardzo to zwrot kluczowy, nie mówię, że nie plącze w ogóle!), bardzo łatwo domyć nim olej, nie obciąża włosów a dodatkowo jest tani i wydajny! Dobrze, może trochę wysuszyć i lepiej nie używać go na skalp jeśli jest podatny na wysuszenie, ale więcej minusów nie znam, bo.. ich nie ma!


Powiem więcej! Płynem do higieny intymnej myję... twarz. O nie, jak ja mogę?! A mogę! A robię to! (wykrzyniki, jeszcze więcej wykrzyników!!!)
Nie zawiera mydła, jest delikatny, fajnie oczyszcza skórę, nie zapycha, nie tworzą mi się po nim żadne niespodzianki. No ideał. Czego chcieć więcej? No fajnie by było gdyby nadawał się do mycia wszystkiego.. myję nim jeszcze ciało, miejsca intymne, których nie podrażnia ;-) myję w nim pędzle, te z naturalnego włosia też, nie robi im krzywdy. No i fajnie jeszcze gdyby był łatwo dostępny i tani ;-) kosztuje 4zł i dostaniemy go w każdym Rossmanie.

Kończę już milionową butelkę i kupię jeszcze, jeszcze i jeszcze! Zawsze w zapasie mam przynajmniej 2 butelki. Teraz na wyjazdy będzie idealny, mówię Wam. Jedna butelka a umyjecie wszystko. Gdyby tylko jeszcze sam zmywał... ech, marzenia ;-) 
Zaznaczam, że nie każdy płyn do higieny intymnej nadaje się do mycia nim... czegokolwiek. 

Lubicie Facelle? Do jakich celów używacie?

PS Znów znikam, na jakiś tydzień. Miłość mnie wzywa... ;-) do przeczytania Kochani! ;-*

O zapachu doprowadzającym mnie do szewskiej pasji. Wild Passion Fruit, Yankee Candle.

Pewnie już wiecie, a jeśli nie wiecie to Was o tym informuję, że swego czasu otrzymałam pięknie pachnącą paczuszkę od sklepu Scented.pl. Znajdowało się w niej sześć wosków, z czego o trzech Wam już opowiedziałam a o czwartym właśnie zaczynam.
Zapach o którym napiszę dzisiaj jest chyba najbardziej zagadkowym zapachem dla mnie, bo większość albo mi się podobała, albo mi się nie podobała, albo była neutralna a tutaj mam bardzo mieszane uczucia...


Pierwsze co mi się nie spodobało to... jego kolor. Tak, wiem że akurat tutaj kolor ma najmniej do powiedzenia, ale kurcze! Lubię jak wosk kolor ma ładny a tutaj... taki trochę nijaki. Nie bardzo czułam go przez folię i nie wiedziałam czego mam się spodziewać, więc trochę się ociągałam z tym by go odpalić.
W końcu jednak nastał ten dzień kiedy odpalić go postanowiłam, bo wydawał mi się najodpowiedniejszy na tę pogodę (oprócz niego do wypróbowania mam jeszcze Spiced Orange i Clean Cotton), więc wylądował w kominku. Pierwsze wrażenie? Meh, kostka toaletowa! Nie podoba mi się, brzydko, źle! No ale... dajmy mu szansę. Grzał się (i mnie, bo nie lubię toaletowych zapachów), jakieś 20 minut po czym stwierdziłam, że go zdmuchnę, bo.. dusi! Mocny jest skurczybyk, to muszę przyznać ;-) kiedy zaczął wietrzeć ta kostka toaletowa gdzieś się straciła i pojawiła się jakaś dziwna słodycz. Myślę sobie, że fajnie, podobuje mi się. Odpaliłam i... znowu kostka! O cholera, tak się nie będziemy bawić! Zgasiłam... nie odpaliłam już. Kiedy obudziłam się rano znów czułam tę dziwną słodycz z cytrusową nutą.  Ciągle ją czuję, choć od odpalenia minęły 24 godziny.
No i co ja mam powiedzieć? Dziwak, ale ciekawy.
Ten i wiele więcej zapachów możecie kupić oczywiście w sklepie Scented.pl

Mieliście może ten zapach? Jak Wam się podoba?

PS Fakt iż otrzymałam produkt w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię ;-)

Gdzie jestem kiedy nie ma mnie w internetach? InstaMix #3

Na chwilę opuściłam bloga o czym pewnie już wiecie, pokrótce też mówiłam Wam gdzie byłam, ale.. co innego czytać a co innego widzieć. ;-) dzisiaj więc pokażę Wam kilka(naście) klatek z ostatnich trzech tygodni.
Zdjęć jest dużo i są.. duże, bo chciałam Wam pokazać wszystko (a i tak nie dałam rady) i chciałam żebyście wszystko widzieli ;-)


1. Nie wiem jak Wy, ale ja nienawidzę pakowania... nigdy nie wiem co mam wziąć ;-( tym razem było tak samo...
2. Neony na paznokciach to idealny wybór na lato, mówię Wam!
3. Co jak co, ale ciekawa książka może umilić i skrócić nam nawet baaardzo długą podróż.
4. Przystanek pierwszy... Kraków!
5. Pierwsze gołąbki, które zrobiłam właściwie całkiem sama i które mi wyszły, były PRZEPYSZNE!
6. Przystanek drugi... Katowice! ;-) w okolicach kręciłam się przez kolejne prawie 3 tygodnie.
7. Zaliczyłam też góry, a dokładniej Beskid Śląski, jeszcze dokładniej? Ustroń. Jak widać nie sama... ;-) widoki były piękne!
8. Tutaj widok mniej piękny, ale jednak... ;-D


9. Sprawcą całego zamieszania był ten ktoś! <3
10. Zdarzyło mi się też popełnić odwiedziny u kolejnej wyjątkowej osóbki. Gorzka, tęsknię! <3
11. Wypady nad wodę z Nim <3
12. Droga nad jeziorko też niczego sobie. ;-)
13. W końcu jednak trzeba było wrócić do domu... ;-( ale powrót umiliła mi wygrana w Iwony, czyli masełka do ciała z Bielendy.
14. A te paznokcie sponsoruje biedra i lakier w kolorze Brzoskwiniowej Biedronki. Jestem baaardzo zadowolona, że ta kolorówka mnie skusiła.
15. Kolejny umilacz, czyli wygrana u Kulki. ;-)
16. Moje włosie mimo minimalnej pielęgnacji trzyma fason!

A co u Was, nie zmęczyła Was ilość zdjęć? ;-)
Aby być na bieżąco zapraszam na instagrama, KLIK.

Nie tylko zapach ma obłędny. Green Pharmacy, peeling solny drzewo herbaciane i zielona glinka.

Po prawie trzech tygodniach nieobecności Wasza ulubiona blogerka wraca! Skromność nie jest moją mocną stroną. ;D żartuję! Niemniej jednak z tym, że wracam nie żartuję.
Poniósł mnie melanż, a raczej serce i z tygodnia wakacji zrobiły się trzy. Wracam wypoczęta, szczęśliwa, zakochana i przede wszystkim wracam jako nie-singielka! <3 muszę przyznać, że mimo wszystko tęskniłam trochę za blogowaniem, za Wami i w ogóle, dlatego czym prędzej spieszę coś dla Was napisać. ;-)

Jakiś czas temu z racji przynależności do Klubu Elfa Pharm dostałam propozycję przetestowania peelingu solnego, zgodziłam się i kilka dni później do moich drzwi zapukał kurier w dłoni dzierżąc mój peeling. Mi trafiła się wersja z drzewem herbacianym i zieloną glinką.


Opakowanie to plastikowy słoik, który moim zdaniem nie jest dobrym rozwiązaniem jeśli chodzi o ten peeling, bo wiadomo, że kiedy się już peelingujemy i chcemy dołożyć trochę peelingu to mamy mokre dłonie a zważając na to, że sól przy kontakcie z wodą się rozpuszcza to no... wiadomo. ;-)
Zapach ma przepiękny! Trochę perfumowany, mocny i wydawałoby się duszący zwłaszcza kiedy peelingujemy się biorąc gorącą kąpiel, ale naprawdę przepiękny. Pachnie po prostu drzewem herbacianym. 


Konsystencja gęsta, dość tłusta, ale przyjemna.  Łatwo wykonać nim peeling. Jedyny minus to fakt, że bardzo szybko się rozpuszcza. ;-( więc przyjemność peelingowania nie trwa zbyt długo.
Najpierw zastosowałam go na dłonie i to co bardzo mi się spodobało to fakt, że oprócz wygładzenia, po spłukaniu towarzyszyło mi także uczucie nawilżenia.
W przypadku peelingu całego ciała to uczucie nie było tak wyraźne, ale także było. Skóra jest bardzo delikatna i nawilżona, gładkość o dziwo nie znika po wytarciu się ręcznikiem, lecz pozostaje jeszcze przez kilka godzin.

Moim zdaniem to bardzo fajny peeling jeśli potrzebujecie bardzo delikatnego złuszczania, dla wielbicieli mocniejszych wrażeń na pewno się nie nada.


PS Fakt iż otrzymałam produkt w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię ;-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...