Długo nie mogłam się zdecydować o czym napisać dzisiejszego posta, ale w końcu stwierdziłam, że będzie to coś co niedawno zawładnęło moim sercem.
Mowa tutaj o trochę dziwacznym balsamie do twarzy Botanics.
Balsam dodatkowo zapakowany był w pudełeczko, które o dziwo jeszcze mam, ale jakoś nie załapało się na zdjęcie. Ogólnie opakowanie to odkręcany słoiczek, bardzo lubię tę formę, bo łatwo dozować odpowiednią ilość produktu i kontrolować jego ubytek. Oprócz samego balsamu dołączona jest hm.. ściereczka, której również na zdjęciu nie ma, ale w sumie to nic ciekawego. Biała, kwadratowa szmatka w wielkości odpowiedniej by przykryć nią twarz.
Zapach dość dziwny, specyficzny. Mi bardzo kojarzy się z miodowym balsamem do ust z Oriflame, jeśli ktoś miał to na pewno będzie wiedział co mam na myśli. Jest bardzo charakterystyczny, ale niedrażniący, przyjemny.
Konsystencja przy pierwszym zetknięciu z palcem bardzo zwarta, balsam jest twardy, ale po chwili robi się miękki, jak masło. Łatwo się rozprowadza, jest tłusty, kiedy jest już na twarzy wygląda trochę jak olej. Twarz się niesamowicie świeci.
Według zaleceń producenta nakładamy balsam na twarz, wmasowując go, następnie załączoną ściereczkę moczymy w gorącej wodzie, przykładamy do twarzy ścierając z niej kosmetyk, robimy tak do czasu aż się go pozbędziemy. Gorąca woda otwiera pory i pozwala je oczyścić. Zabieg kończymy mocząc ściereczkę w zimnej wodzie i przykładając ją do twarzy co pozwala zamknąć pory.
Na początku nakładałam produkt tylko na suche partie mojej twarzy z obawy przed tym, że w strefie T zacznę się świecić jeszcze bardziej. Pewnego razu jednak stwierdziłam, że nałożę go na całą twarz i poobserwuję. Ku mojemu zdziwieniu żadne nasilenie błyszczenia nie nastąpiło. Skóra jest nawilżona, co widać gołym okiem. Miękka i taka.. uspokojona. Nie wiem jak to inaczej nazwać. ;-) mam nadzieję, że rozumiecie co mam na myśli. Nie zauważyłam żadnych niechcianych niespodzianek po używaniu go.
No i jak można zauważyć już na opakowaniu kosmetyk jest niemalże w 100% naturalny. Na pierwszym miejscu w składzie ma oliwę z oliwek, następnie jojobę a na trzecim wosk pszczeli, zawiera też masło shea i olej z dzikiej róży. Substancje zapachowe są na przedostatnim miejscu w składzie!
Używam tego produktu od około 3 tygodni codziennie rano i wieczorem a zużycie jest takie jak widać na zdjęciu, czyli naprawdę nieduże.
Nie wiem czy jest możliwość zakupu tego produktu w Polsce, ja mogłam wypróbować go dzięki wygranej w konkursie. Z tego co widzę na stronie Boots'a kosztuje on około 7 funtów.
I jak Wam się podoba taki dziwak?
Pozdrawiam!
musze kiedys wyprobowac :) przechodze czesto obok Botanics ale jeszcze nigdy nic nie kupilam :)
OdpowiedzUsuńSpróbuj koniecznie, bo jest świetny! :)
UsuńBardzo fajny i przydatny. Z chęcią bym go wypróbowała :)
OdpowiedzUsuńMam go, ale czeka na swoja kolejke, same dobre rzeczy o nim czytuje :)
OdpowiedzUsuńBo naprawdę jest świetny :)
UsuńNie miałam jeszcze ale mnie bardzo zaciekawił. :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy kosmetyk, szkoda że "zagramaniczny" :(
OdpowiedzUsuńStrasznie to złośliwe jest! Tyle fajnych rzeczy niedostępnych u nas :(
UsuńNie używałam takich cudów do twarzy, ale wydaje się być dobry. Ciekawe czy w DE takie cuda są :)
OdpowiedzUsuńMusisz poszukać :) może akurat.
UsuńHmmm może i trochę dziwny kosmetyk, ale nie powiem kuszący ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy i kuszący kosmetyk :)
OdpowiedzUsuńJej, bardzo ciekawy :) Chociaż mnie by pewnie niemiłosiernie zapchał, oliwa, shea... Gdyby była wersja light to bardzo chętnie :)
OdpowiedzUsuńFajna rzecz i chetnie sie za nia rozejrze ;)
OdpowiedzUsuń