No heeej! :-)
Teraz już przesadziłam, wiem... nie było mnie milion lat, ale dzisiaj jestem. Postanowiłam, że dzisiaj już MUSZĘ napisać. Dlaczego? A bo
dzisiaj mija 2 lata odkąd założyłam bloga ;-) wiem, że ostatnio go bardzo zaniedbuję i powinnam ten czas skrócić o co najmniej pół roku, no ale... Nie ma się co dziwić, moje dziecko kończy dwa lata, więc przeżywa bunt dwulatka a jego mamusia wraz z nim. Nie będę obiecywać poprawy, bo niewiele to wniesie do rzeczywistości, jak będę pisać to będę pisać. Mam nadzieję jednak, że częściej niż teraz.
No ale o czym ja to miałam... a tak!
Kiedy tylko upewniłam się, że mam odpowiednią ilość gotówki w portfelu i że w Zielonej Mydlarni są już dostępne woski z kolekcji Q1 szybko po nie pobiegłam. :)
W skład kolekcji wchodzą trzy zapachy, każdy można powiedzieć z innej bajki i jak się okazuje bajka w którą najbardziej wierzyłam okazała się bujdą...
Aloe Water - zapach do którego od początku miałam mocno, ale to bardzo mocno sceptyczne nastawienie. Dlaczego? Bo nie bardzo lubię zapach aloesu, a dodatkowo dowiedziałam się, że pachnie arbuzem, którego zapachu już w ogóle nie znoszę. Odpaliłam go jednak jako drugiego, pierwszy był
Shea Butter. Ciekawość tego aloesowego arbuza nie dawała mi spokoju. Co się okazało? Nic więcej jak tylko to, że okazał się on być moim ulubieńcem z całej serii. Bardzo odświeżający, wodny, delikatny zapach. Oprócz tego, że faktycznie czuć w nim arbuza to przebija się... ogórek. Do puli szczęścia i zadowolenia z wosku dorzucam, że mały kawałek paliłam 3 razy po kilka razy i za każdym razem dawał tak samo mocno! Ech.. gdyby mnie było stać na świecę. ;-)
Cassis - kolejne zaskoczenie, tyle że... mniej przyjemne a właściwie w ogóle nieprzyjemne. Naprawdę wiązałam z tym zapachem ogromne nadzieje, od początku plasował się na pierwszym miejscu moich chciejstw. Już czułam zapach porzeczek, które naprawdę bardzo lubię. Po zdjęciu folii poczułam jednak tanie mydło, a po odpaleniu? Po odpaleniu nie poczułam prawie nic. Ze świeżych porzeczek nici, z mojej miłości do tego wosku też.
Shea Butter - wosk, który poszedł na pierwszy ogień dzięki mojemu teściowi, bo stwierdził że na sucho ładnie mu pachnie. Towarzyszył mi przy ubieraniu choinki ;-) jest to zapach bardzo ciężki do opisania, może dlatego że nie do końca wiem jak pachnie masełko shea. Jest to na pewno zapach mocno perfumowany, nie pogniewałabym się gdyby tak pachniał jakiś balsam do ciała lub żel pod prysznic ;-) dla niektórych może być zbyt intensywny, bo nawet mnie po pewnym czasie zaczął męczyć.
Jak widać moje oczekiwania znacznie różniły się od tego co YC zafundowało mi na wiosnę. ;-)
A Wy macie chęć na jakieś zapachy z kolekcji Q1? A może już je macie? Co o nich sądzicie?
Do przeczytania, trzymajcie się! ;*