Piegowaty mani na miłe rozpoczęcie wakacji!

Ostatnio z paznokciowymi postami u mnie słabo, oj słabo! Ciągle tylko recenzje i recenzje, może się zbrzydnąć. Dlatego też zapraszam na szybki post, który tak naprawdę opierał się będzie głównie na zdjęciach, bo co tu dużo mówić... ;-)


Moje paznokcie ostatnio wracają do formy, są coraz dłuższe a ja nachalnie nie męczę ich pilnikiem więc się odwdzięczają tym, że wyglądają coraz lepiej, więc i częściej będę mogła pokazywać Wam je bez wstydu :-)


Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że kropki robione są sondą, ale nic bardziej mylnego! Kropeczki to zasługa kropkowego lakieru Ados, nr 05 ;-) czyż nie jest uderzająco podobny do Life'a?


Jednak nakładanie go już do przyjemności nie należy, bo i tak każdego hexa musiałam łapać na sondę i dopiero nakładać na paznokieć, niemniej jednak efekt był tego wart <3


Jednak główną rolę gra tutaj lakier bazowy, którym w tym wypadku gra lakier Safari o numerze 411 ;-) piękny, rozbielony błękit z kropelką fioletu. Na żywo wygląda jeszcze lepiej!

Jak Wam się podoba taki mani? Co u Was gości na pazurkach? 

PS Z racji tego, że robię sobie małe wakacje, następna notka pojawi się pewnie w okolicach 11-12 lipca. ;-) udanych wakacji Wam życzę moi Kochani, uważajcie na siebie. ;* 

Aktualizacja włosowa, czerwiec 2014.

Ostatni czwartek miesiąca to nic innego jak idealny dzień na podsumowanie włosowych poczynań. ;-) moje włosy przyzwyczaiły się już do cięcia więc jestem z nich coraz bardziej zadowolona. No ale po kolei :-)


Kosmetyki do włosów kupione w tym miesiącu: W tym miesiącu przybyła mi cudowna rzecz, mianowicie krem do loków Bootsa, nie wymienię go na żaden inny, jest BOSKI <3 no i kupiłam litrowego Kallosa mlecznego i farbę do włosów, bo odrosty zaczęły mnie pożerać ;-D
Najczęściej używany olej: Oj tutaj się muszę się przyznać, że w tym miesiącu odpuściłam olejowanie, w sumie może nakładałam olej trzy lub cztery razy. ;-( i w sumie za każdym razem inny.
Najczęściej używany szampon: Tutaj też różnie. Trochę Facelle, trochę babydream, ale jednak przeważały szampony Green Pharmacy.
Najczęściej używana d/s: Mleczny koktajl z Cosmofarmy o którym muszę w końcu napisać, bo jest bardzo fajny ;-)
Najczęściej używana b/s: W związku z tym, że używałam kremu do loków to już d/s nie używałam. Więc żadna.
Przyrost: Zaledwie dwa centymetry, zwolniły coś ostatnio... ;-(
Długość włosów: w najdłuższym miejscu włosy mają długość około 48cm
Grubość kucyka: 10cm, nie wiem czy to cieniowanie czy wypadanie (którego w sumie nie zauważyłam), ale uciekł mi centymetr z kucyka ;-(

No i najnowsze zdjęcie, wczorajsze po fabowaniu ;-) jak widać wciąż jestem ruda! No i jeszcze chwilkę pobędę, bo jako ruda czuję się tak dobrze! Jednak stan moich włosów jest chyba ważniejszy i postanowię wrócić do naturalnego, choć coraz częściej w głowie huczy mi myśl o hennie, bo na myśl o rozstaniu z rudością robi mi się smutno ;-(
Nie wiem czy to włosy przyzwyczajają się do cięcia, czy krem Bootsowy odwala taką robotę, ale naprawdę ostatnio jestem zachwycona tym jak wyglądają (pomijam wczorajsze połamańce, zawsze po farbowaniu mam trochę suszy). Zakochuję się w moich włosach od nowa a one pokazują mi jak bardzo się z tego cieszą.
Mam nadzieję, że lipcowa aktualizacja będzie nieco bogatsza, bo w tym miesiącu trochę odpuściłam. ;-)

A jak Wasze włosy w czerwcu? 

Ratunku, pomocy, duszę się! Beach Flowers, Yankee Candle.

W zeszłym tygodniu nie było pachnącego posta. Nie wiem czy to z lenistwa czy z zapracowania (czyt. z lenistwa). ;-D teraz się pojawia znów. To już kolejny wosk, który otrzymałam dzięki współpracy ze sklepem Scented.pl
Były takie woski, które mieć chciałam bardzo, były też takie, które omijałam, bo wiedziałam, że mi się nie spodobają. No i były też takie, które były mi całkowicie obojętne. Ten o którym napiszę dzisiaj właśnie taki był. Nie słyszałam o nim nic jeśli mam być szczera więc nie do końca wiedziałam jak mam się nastawiać.


Czego spodziewałam się po tym zapachu? Na pewno pewnego rodzaju świeżości, w końcu to miały być kwiaty w dodatku na plaży. Jak okazało się już niedługo po odpaleniu, ten wosk ze świeżością nie miał nic wspólnego, naprawdę!
Dałam go niewiele, zawsze daję niewiele, bo wolę dorzucić niż się udusić. Tutaj nie pomogło nawet wrzucenie niewielkiej ilości wosku. Po około 10 minutach musiałam zgasić, bo nawet nie mogłam powiedzieć co czuję, po prostu mnie... przydusiło. Kiedy już zgasiłam i otworzyłam okno, kiedy wosk zaczął wietrzeć poczułam kwiaty, z racji tego, że na kwiatach się nie znam niewiele mogę powiedzieć, ale ja czułam konwalie ;-D z ciekawości weszłam na stronę by poczytać opis producenta i dowiedziałam się, że powinnam spodziewać się wodnej mgiełki. Czekałam na nią dobrych kilka godzin i zrobiła mnie w ch... konia, bo nie przyszła. Cóż, biednemu zawsze wiatr w oczy, a raczej zapach, kwiatowy, mocny i duszący, bo moje oczy też na tym ucierpiały. ;-( zapach jest piękny kiedy już wywietrzeje, czuć te kwiaty (podobno lilie!), ale zaraz po odpaleniu nie da się wysiedzieć. Jak tylko próbowałam go odpalić to gasiłam, bo myślałam, że nie zniese ;-D co najlepsze... po trzech dniach wypalania pachniał praktycznie tak samo. Potrzebowałam odmiany i zapaliłam Mandarin Cranberry, który czułam, ale bardzo słabo, bo ciągle czuć było te nieszczęsne kwiaty!

Myślę, że na dużych powierzchniach sprawdziłby się super, lub kiedy dalibyśmy go naprawdę niewiele ;-) jeśli  jesteście fanami tak mocnych doznań to pewnie by się Wam spodobał. Zakupić go możecie na przykład w sklepie Scented.pl.

Lubicie takie killery? Mieliście go? ;-) 

InstaMix #2

Dawno nie było niedzielnego posta, oj dawno! Dzisiaj będzie, a co! ;-) w końcu kiedyś musiał się pojawić. Pod pierwszym postem z serii InstaMix dużo z Was pisało, że lubią takie posty. Ja też je lubię, bo mogę Wam pokazać siebie trochę inaczej a poza tym są bardzo proste i przyjemne w tworzeniu :-)
Za radą bijum zdjęcia są większe!


1. Moja miłość, którą wygrałam na blogu. Co to takiego? Krem do loków Boots, jest cudowny! <3
2. Uwielbiam takie słodkie paznokcie, najchętniej ciągle nosiłabym różowe albo w kropki, albo... różowe w kropki :-D jak na zdjęciu.
3. Mieliśmy chwilę lata to i zdjęcie letnie się trafiło. Jako modelka posłużyła mi moja siostra.
4. Uwielbiam czytać! Naszło mnie więc w zeszłym tygodniu i w ciągu 3 dni pochłonęłam książkę, kolejna czeka.
5. Nie wiem jak Wy, ale ja obsesyjnie robię sobie miliony selfie! ;-) czasami popełnię jakieś, które nada się na avatar.
6. W tym roku wyskoczyło mi mnóstwo piegów, co ciekawe.. mam je nawet na ustach!
7. Jeszcze niedawno nie musiałam pić kawy, po prostu to lubiłam a od niedawna bez kawy jestem nie do życia.
8. Czas w końcu zrobić coś z paznokciami, bo przez kilka dni nosiłam je tak jak na zdjęciu nr 7. W efekcie zmywałam cztery razy a i tak nie wyszły jak chciałam. Jutro więc malowanie od nowa ;-)

Oczywiście przypominam, że jeśli chcecie być z takimi zdjęciami na bieżąco to zapraszam na mojego instagrama, którego znajdziecie tutaj KLIK.

Też robicie dużo zdjęć, czy raczej przypominacie sobie, że mieliście je zrobić po fakcie? ;-)

Taki brzydki, że aż ładny! The Garden of Colour, nr 79.

Obiecałam powrócić do regularnego pisania to wracam. ;-) dzisiaj sobotni, lakierowy post. Przyznam się szczerze, że ostatnio żadnych wymyślnych zdobień nie tworzyłam, bo nie miałam jakoś czasu a tym bardziej ochoty, więc noszę jeden kolor a od dwóch dni nawet koloru nie mam tylko odżywkę! 
Jednak nie o tym miałam mówić. Jakiś czas temu wpadło mi sporo nowych lakierów a, że nie lubię nie wiedzieć jak sprawuje się coś co mam to szybko poszły w ruch, tym razem o kolejnej nowości czyli o lakierze Garden of Colour, nr 79

To zdjęcie najlepiej oddaje jego kolor.

Lakier ten jest bardzo oryginalny i na pewno nie każdemu się spodoba. W moim przypadku na początku nie było do niego zbyt dużej sympatii, zdecydowanie bardziej wolę lakiery jasne, żywsze i bardziej.. kolorowe. Ten szarobury brzydal nie złapał mnie za serce więc postanowiłam go postawić na półce i poczekać na jesień i wtedy znaleźć dla niego miejsce na paznokciach. 
Jednak moja ciekawość wygrała i postanowiłam go wrzucić i z nadzieją, że trwałość będzie kiepska ponosić dzień i zmyć... wtedy zaczęła rodzić się miłość.
Pod względem użytkowania buteleczka jest bardzo fajna, doceniam pomysł producenta by nie robić gładkiej zakrętki. Znacznie łatwiej się operuje taką jak jest czyli z takimi hm... paseczkami.


Wracając do miłości. Pierwsza fala uczucia przyszła kiedy przejechałam pędzelkiem po paznokciu. Niby taki wąski, niby taki nie mój a taki dobry! To pewnie dlatego, że jest świetnie dopasowany do nie za gęstej ani nie za rzadkiej konsystencji. Pędzelek gładko sunie po paznokciu pozostawiając na nim lakier, jednocześnie nie pozostawiając smug.
Kolejny zachwyt nastąpił w momencie krycia, ponieważ już jedna warstwa byłaby wystarczająca, ale przez moje zboczenie warstwowe i chęć ukrycia ogromnej różnicy kolorystycznej między płytką paznokcia a wolnym brzegiem musiałam położyć warstwy dwie! 


Po tych dwóch warstwach wyglądał tak. Nie patrzymy na zażółcone skórki, które odbarwiły się przy poprzednim mani. 
Jeśli chodzi o schnięcie to raczej standardowe, na pewno nie było jakieś megaszybkie (jeśli chodzi o pierwszą warstwę, bo na drugą dałam top przyspieszający schnięcie), ale nie było też bardzo powolne. Kilka minut i można ruszać na podbój świata! :-D


No i tak na koniec powiem, że mój plan "zmyję go szybko, bo pewnie i tak się nie utrzyma" poszedł się kochać, bo lakier trzymał się bezbłędnie 5 dni i zmyłam go, bo.. mi się znudził. ;-) 
W międzyczasie zdążyłam się w nim zakochać, w jego oryginalności, dziwności i brzydocie. 

Ale się spisałam! Chyba brakowało mi blogowania! :-)

Jak Wam się podoba? Lubicie takie kolory? 

Jeden z włosowych ulubieńców. Green Pharmacy, szampon do włosów z rumiankiem lekarskim.

Nieśmiało witam się z Wami po tygodniowej nieobecności. Wstyd mi strasznie, że opuściłam się tak z postami, ale dopadł mnie jakiś kryzys. Mam nadzieję, że to chwilowe i niedługo znów będę pełna sił i chęci do tworzenia nowych postów dla Was.
Dzisiaj wykrzesałam z siebie resztki inwencji i postanowiłam napisać kilka słów o szamponie do włosów Green Pharmacy, tym razem z rumiankiem lekarskim.


Dopiero na zdjęciu zauważyłam, ze jest czymś uwalony ;< a już za ciemno na robienie nowych zdjęć, więc musicie mi to wybaczyć.
Więc... jestem ogromną fanką kosmetyków do włosów GP (no może oprócz pokrzywowego balsamu), dlatego też z chęcią sięgnęłam po ten wariant. Czego od niego oczekiwałam? W sumie tylko tego żeby dobrze się pienił, dobrze zmywał olej, nie plątał włosów i trochę je rozjaśniał.
Najbardziej obawiałam się zapachu, bo bądźmy szczerzy... fanką ziołowych zapachów to ja nie jestem, moje obawy okazały się być bezpodstawne, bo szampon pachnie bardzo ładnie, rumiankowo, ale przyjemnie.
Bardzo dobrze się pieni, wystarczy go niewielka ilość aby dobrze umyć całe włosy, oleje domywa bardzo dobrze, choć czasami robię tak jak zaleca producent i myję nim głowę dwa razy pod rząd.
To co mnie bardzo zaskoczyło to fakt, że nie plącze mi włosów! Już po samym myciu z łatwością mogę rozdzielić włosy palcami, są przyjemne w dotyku, bardzo mi się to podoba a niestety jest rzadkością w szamponach bez SLS. Czy włosy rozjaśnia? Muszę przyznać, że znacznie przyspiesza wypłukiwanie się farby. Używałam go kiedyś, kiedy chciałam nieco zejść z ciemnego brązu i teraz kiedy jestem przed samym farbowaniem i chcę wypłukać to co jeszcze mam na głowie by następny kolor wyszedł mi jaśniejszy.
Jestem bardzo zadowolona z jego działania i zapewne kupię ponownie, tym bardziej że cena zachęca, bo kosztuje około 8-9zł za 350ml.

Miałyście ten szampon? Jakieś inne lubicie? Ja poluję jeszcze na ten z arganem i granatem <3

Moje włosy zaczynają przypominać moje włosy! Dzień z życia moich włosów #6

Bardzo dawno nie było już wpisu z tej serii, więc postanawiam nadrobić ;-) nie było, bo czułam się po ścięciu bardzo, bardzo źle. Jednak w końcu moje włosy zaczynają przypominać właśnie... moje włosy to i przychodzę do Was z dniem z ich życia.
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale wiatr mi ciągle przewracał kosmetyki i rozwiewał włosy ;-( 


Olej: Na trochę ponad dwie godziny wrzuciłam na włosy olej sezamowy
Mycie: Szampon GP z rumiankiem, chcę wypłukać do końca tę rudość, którą mam żeby następna farba nie wyszła mi za ciemna. Już końcówka, będzie recenzja!
Odżywka: Dzisiaj na piętnaście minut poszła porcja AiK z kilkoma kroplami gliceryny 
Stylizacja: krem do loków Boots, ugniatanie i suszenie chłodnym nawiewem z dyfuzorem


W dotyku są bardzo miękkie, czuję że jest ich dużo objętościowe a jednocześnie są jako-tako zdyscyplinowane, zaczynają zbijać się w miękkie pukle zamiast beznadziejnie, nijako wisieć. Chyba zaczyna być dobrze!


Jak widać góra jest bardzo fajna (przynajmniej sobie tak wmawiam), dół nadal do końca nie chce współpracować, trochę puchu się jawi ale... kto by się tym przejmował? :-D jest dobrze!

A jak tam Wasze włosy ostatnio? Pogoda je katuje? ;-) 

Całkiem fajny, ale znam lepsze. Avon, Planet Spa, odżywczy peeling do dłoni i stóp z masłem shea.

Całkiem niedawno robiąc porządek w kremach do rąk i tym podobnych rzeczach znalazłam peeling do dłoni i stóp z masłem shea z Avonu. Kupiłam go już dość dawno temu, ale odszedł w zapomnienie. Zważając na to, że właściwie przed każdym manicure peelinguję sobie dłonie przyszedł czas i na niego.


Opakowanie bardzo estetyczne, aczkolwiek problematyczne, jak widać na zdjęciu wydaje się jakby produkt był cały a tu wcale tak nie jest. Ciężko się go wyciska, ponieważ oblepia ścianki zamiast wypełniać środek opakowania.
Konsystencja bardzo fajna, drobinki peelingujące dość małe, ale stosunkowo ostre. Sam peeling wykonuje się dość dobrze, jest odpowiedni poślizg (jakkolwiek to nie brzmi ;P).
Mocnym punktem tego produkt jest na pewno zapach, dość słodki, karmelowy z nutą goryczy jakby.. orzechów. Mam także krem z tej serii i pachnie równie pięknie.

Jeśli chodzi o działanie na stopy to niewiele mogę powiedzieć, po stosowałam go w ten sposób zaledwie dwa razy i efektów spektakularnych nie było, znacznie częściej gości na moich dłoniach. 
Jeśli chodzi o dłonie to bardzo fajnie ściąga martwy naskórek, pozostawia dłonie rozjaśnione, wszystkie suche skórki znikają. Jednak nie do końca mi on odpowiada, bo przyzwyczajona byłam, że po peelingu do dłoni od Eveline, pozostawały one niezwykle gładkie, miękkie, delikatne.. tutaj tego efektu nie ma i chyba to własnie jego mi brakuje. Tak to jest jak się człowiek przyzwyczai ;-)

Cena około 20zł za 75 ml, moim zdaniem zdecydowanie przesadzona.

Używacie peelingów do dłoni? Specjalistycznych, czy takich jak do całego ciała? 

Prawdziwie rajska uczta dla zmysłów. Paradise Spice, Yankee Candle.

Przychodzę do Was z postem, choć ostatnio mam jakiś blogowy kryzys, w ogóle mam kryzys wszystkiego! Kryzys włosowy, paznokciowy i chyba kryzys wszystkiego, ale jakoś się zmobilizowałam (nie mylić ze zmusiłam!) i skrobię dla Was posta, jak to przystało na poniedziałek - dzisiaj coś o pięknych (choć nie zawsze) zapachach.


Postanowiłam dzisiaj dorzucić kilka słów od siebie o zapachu Paradise Spice od Yankee Candle. Z racji tego, że w wosku miały być wyczuwalne banany długo się wahałam czy go kupić, ale w końcu ciekawość zwyciężyła i to małe cudo trafiło w moje ręce.
Już kiedy go odpakowałam wiedziałam, że przynajmniej się zaprzyjaźnimy! Kiedy wrzuciłam go do kominka, w ciągu kilku minut pomieszczenie wypełnił zapach bardzo słodki, kremowy, ale nie taki nijaki słodki ulepek, bardzo wyrazisty, z mocną nutą goździków, szczyptą cynamonu, ale jednocześnie słodyczą przypominającą karmel. Banana nie czuję w tym ani trochę - na całe szczęście! Jeśli ktoś z Was miał kosmetyki do ciała z karmelowo-cynamonowej serri Farmony, to ten wosk do złudzenia przypomina mi ich zapach!
Jego intensywność jest taka jak lubię, czyli ani zbyt mocna, ani zbyt słaba. Idealnie wypełniła każdą część mojego pokoju, jednocześnie nie przyprawiając mnie o duszność i ból głowy, dodatkowo długo utrzymywał się w pomieszczeniu!
Miałam nawet ochotę na tę rajską świecę, bo zapach jest niesamowity i bardzo mój, ale akurat nie było jej na stanie ;-) kiedyś nadrobię.

Mieliście ten wosk? Jeśli nie, to myślicie, że by Wam się spodobał? 

Cudowny granat z kropelką fioletu. Essence, nr 180, it's raining men!

Od zawsze z ciemnych lakierów lubiłam tylko czarny, jakoś tak nie czułam się zbyt dobrze granatowych czy bordowych kolorach. Teraz wydaje mi się, że chyba trafiałam na nieodpowiednie. Moje odczucia odnośnie ciemnych lakierów zmieniły się w momencie kiedy w moje ręce wpadł Essence, nr 180, it's raining men!


It's raining men! To głęboki granat z kropelką fioletu, który rozświetlony jest różowo-fioletowym shimmerem. Zdjęcie naprawdę nie oddają całego jego uroku! Jest przepiękny, przewidywalny a jednocześnie bardzo wielowymiarowy.
Jego konsystencja jest bardzo fajna, jak z resztą we wszystkich lakierach Essence, bardzo je za to lubię, jest gęsta i lakiery są bardzo dobrze hm.. napigmentowane, dzięki czemu przy tym lakierze jedna warstwa naprawdę wystarcza.


Z konsystencją świetnie współgra szeroki i płaski pędzelek, którym bardzo fajnie operuje się przy malowaniu. Z racji tego, że jest delikatnie zaokrąglony na końcu można łatwo dojechać do skórki nie brudząc jej przy tym (choć mi udało się to tylko na dwóch paznokciach! Ale to dlatego, że okropnie trzęsą mi się ręce). Dodatkowo bardzo szybko schnie, dosłownie dwie-trzy minuty a lakier jest już całkiem suchy. ;-)


Szpan na Nikona ;-D
Na zdjęciu paznokcie pokryte są dwiema warstwami + top. 

Jeśli chodzi o trwałość lakieru to jest bardzo dobra, w stanie idealnym utrzymał się na paznokciach przez 4 dni, po tym czasie zaczął odpryskiwać, ale wydaje mi się, że to i tak całkiem niezły wynik.


A to zdjęcie oddaje go chyba najlepiej, jest cudowny! Chociaż błysk prawdopodobnie zawdzięczam topowi.
Jedyne co mnie w nim denerwuje to fakt, że ciężko go domyć, pomijając fakt, że trzyma się mocno z racji posiadania brokatowego shimmera, to kiedy już wystarczająco zmięknie, po przyłożeniu płatka okropnie się rozmazuje, barwi skórki, palce. Jednak za efekt jaki daje będąc na paznokciach wybaczam mu wszystko.

Jak Wam się podoba, lubicie ciemne lakiery? ;-)

Żel idealny! Cien, extreme styling gel.

Nie od dzisiaj wiadomo, że żel do włosów to najlepszy przyjaciel każdej zakręconej, włosowo oczywiście ;-) są żele lepsze i gorsze, dzisiaj kilka słów o tym zdecydowanie lepszym! O żelu do włosów Cien dowiedziałam się na wizażowym wątku dla zakręconych, nie byłabym sobą gdybym nie sprawdziła, podchodziłam do niego trochę sceptycznie, bo moje wcześniejsze przygody z żelami do włosów nie kończyły się dobrze. W tym przypadku było jednak inaczej, zdecydowanie inaczej! 


Żel zamknięty jest w tubce o pojemności 150ml, jest to zdecydowanie wygodniejsza forma opakowania niż słoiczki, łatwiej jest żel aplikować.

Konsystencja jest... żelowa. ;-P ale żel żelowi nierówny, więc ten jest dość gęsty i klejący. Jeśli chodzi o zapach to jest to dość drażliwa kwestia, ponieważ pachnie jak tania woda po goleniu, taka najtańsza, z kiosku można powiedzieć no name (ewentualnie Korsarz :-D). Mi ten zapach nie przeszkadza, ale wiem że są osoby które drażni. 


Żel jest bardzo wydajny. Wystarczy go tyle co na zdjęciu powyżej, by wystylizować moje dość długie (nadal ;-P) włosy. Nie wiem czy jest to widoczne, bo ciężko było mi to wyłapać na zdjęciu, ale znajdują się w nim drobinki jakby brokatu, jednak jest to zupełnie niewidoczne po nałożeniu na włosy.
Dlaczego pokochałam ten żel? Bo mimo tego, że mocno trzyma włosy to zupełnie ich nie skleja, nie pozostawia po sobie żadnego śladu, włosy są miękkie, przyjemne w dotyku a jednocześnie zdyscyplinowane. Zdarzyło mi się dać go naprawdę dużo a włosy i tak nie były posklejane i tak wyglądały naturalnie. 

Moim zdaniem jest do świetny wybór dla każdej kręconowłosej, która szuka fajnego, bezalkoholowego żelu do włosów. Dostaniemy go oczywiście w Lidlu a jego cena to około 8zł (o ile się nie mylę, jeśli się mylę to proszę mnie poprawić :-D).
Acha! Przy pisaniu tego posta przyszło mi do głowy żeby napisać taki post ogólny o żelach, jak używam, kiedy, po co i w ogóle. Chcielibyście czy niekoniecznie? ;-)

Używacie żeli do włosów? Jakich? ;-)

Małe, różowe i zaskakujące. Gąbeczka z syntetycznego lateksu, Infinity.

Dzisiaj postanowiłam uraczyć Was recenzją, ale o dziwo nie kosmetyku, ale czegoś co kosmetyk pomaga nam aplikować, a przynajmniej pomagać powinien.
Widziałam recenzję podobnego cuda na jakimś blogu i gdy tylko zobaczyłam tę gąbeczkę w drogerii Natura, stwierdziłam, że musi być moja! 


Tak trochę poza tematem, kiedy moja macocha zobaczyła, że idę robić zdjęcia gąbeczce zapytała "Robisz zdjęcia jakiejś małej, różowej kaczuszce z którą sypiasz?". :-D

Więc ta mała kaczuszka.. tfu! Gąbeczka, wykonana jest z syntetycznego lateksu, bardzo delikatna w dotyku, gładka i mięciutka. Jest dość duża, co widać na zdjęciu, ale operuje się nią dość łatwo, ponieważ jej wcięcie umożliwia wygodne chwycenie jej. 
Przed każdym użyciem gąbeczki moczyłam ją w wodzie, następnie aplikowałam podkład na dłoń i to z dłoni nabierałam go na gąbeczkę i stemplując nakładałam na twarz. 
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że nie ze wszystkimi podkładami chciał współpracować. Zaczęłam aplikować nim podkład Rimmel, Stay Matte i nie radził sobie w ogóle, zostawiał jakieś brzydkie plamy, smugi, następnie przyszedł czas podkład z Biedronki, z którym radził sobie lepiej, ale nie do końca.. spróbowałam więc nałożyć gąbeczką podkład Manhattan, Easy Match, który bardzo ciężko nakładał się palcami z powodu swej zbyt wodnistej konsystencji, okazało się jednak, że używając gąbeczki podkład nakłada się idealnie! ;-) dochodzę więc do wniosku, że im bardziej wodnista konsystencja, tym gąbeczka lepiej sobie radzi. 


Po około trzech miesiącach niezbyt regularnego stosowania gąbeczka prezentuje się w ten sposób. Zaczęła pękać. Nie mówię już nawet o tym, że nie idzie jej domyć. Nie wygląda ona ładnie i coraz gorzej aplikuje się nią podkład, ponieważ coraz więcej wsiąka go w pęknięcia. 
Reasumując, nie jest zła, ale sprawdza się tylko przy jednym podkładzie, trochę kiepsko ;-) 

Czy jest warta swojej ceny, czyli 25zł? Oceńcie sami. 

Może i słodkie, ale czy świeże? Sweet Apple, Yankee Candle.

Przy którymś poście pisałam Wam, że w ramach współpracy ze sklepem Scented.pl otrzymałam sześć wosków, o zapachu Vanilla Lime już pisałam, teraz przyszła pora na Sweet Apple, jest to wosk z najnowszej kolekcji Q2.


Już przez folię czuć było zapach tego wosku, można się było domyśleć, że będzie dawał popalić. Zapakowany był mocny, ale o dziwo nie czułam w nim żadnego jabłka, sama nie wiem co czułam. To co zauważyłam otwierając go, to świeżość, świeżość wosku rzecz jasna ;-) było widać, że jest nowy, wosk był zbity, trochę jakby wilgotny, nie kruszył się, naprawdę super! Wszystkie woski mogłyby takie być.

Po odpaleniu zapach uderzył mnie od razu, bardzo intensywny jest skurczybyk! No i właśnie tu zaczynają się schody.. jak pachnie? Z daleka pachnie jak ciasto jabłkowe, ale takie bez cynamonu, posypane cukrem, słodkie i niezwykle aromatyczne, ale kiedy podchodzimy bliżej czujemy jabłko, ale takie... stare, stęchłe, leżące w piwnicy od wieków, nie czuć już wtedy słodyczy, ani ciepła, czuć stare jabłko. Jest bardzo intensywny i wydajny, dałam go bardzo mało, paliłam około 4 godzin, pachniał ciągle tak samo, po zgaszeniu po południu, rano ciągle czuć go było tak mocno jakby ciągle się palił. Teraz pali mi się już 2 godziny (+4 wczoraj) i wosk ni trochę nie zelżał. ;-)
Gdyby tylko ciągle pachniał tak jak pachnie z daleka to byłby to mój ulubieniec, ale zważając na to jak pachnie z bliska spada nieco niżej, bo to w ogóle mi się nie podoba.. ;-(
Wosk oczywiście możecie kupić w sklepie Scented.pl.

Mieliście ten zapach? Jak Wam się spodobał? ;-)

InstaMix #1

Dzisiaj post instant, jak zawsze te w niedziele :-) pierwszy raz dodaję posta w tym stylu i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Nie wiem tylko czy forma kolażu, jak teraz będzie ok, czy może lepiej każde zdjęcie wrzucać osobno? No i zdjęcia kopiowałam prosto z insta, więc po prostu niektóre są z białymi boczkami. Osoby, które śledzą mnie na instagramie pewnie już te zdjęcia widzieli, ale to chyba nie szkodzi ;-D
Do rzeczy...


Mam nadzieję, że coś widzicie ;>
Kilka słów komentarza ode mnie:

1. Nowości dla ciała, cudowne lakiery, cienie do powiek, błyszczyki, no po prostu wszystko co się da! Mimo wielu przeciwności losu w końcu do mnie doleciały ;3
2. Uczę się malować kreskę na powiece, średnio mi to wychodzi, ale dzięki linerowi z Essence jest to proste jak nigdy dotąd!
3. A tu zdjęcie z Międzynarodowego Dnia Walki z Homofobią ;-)
4. Jak wygląda pisanie notek od kuchni? Właśnie tak!
5. Nowości dla ciała już były, to teraz coś dla ducha. Cudowności, które przyleciały do mnie od sklepu Scented.pl 
6. Czasami trzeba ruszyć tyłek sprzed kompa i łącząc przyjemne z pożytecznym - łapać słoneczko popylając z kosiarą!
7. Samochód też czasami potrzebuję kilku chwil dla siebie!
8. Przesadziłam mojego Leona, znacznie lepiej mu w nowym domku.
9. Paznokcie pod kolor włosów? Dlaczego nie ;-)
10. Najlepsze lody świata! Omnomnom ;3

No i szybko przyszło, szybko poszło! Jeśli jeszcze nie folołujecie mnie na instagramie możecie zrobić to tutaj!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...