Po raz drugi przyszedł do mnie Blogowy Mikołaj!

Ho, ho, ho! ;-)
To już druga edycja Blogowych Mikołajek u Natii, w których miałam ogromną przyjemność brać udział. W zeszłym roku bawiłam się świetnie zarówno przygotowując swoją paczkę dla wylosowanej osoby jak i czekając na swoją, dlatego nie zastanawiałam się długo kiedy pojawiły się zapisy na drugą edycję Mikołajek.
Tak samo jak w zeszłym roku wielką frajdę sprawiło mi przeszukiwanie bloga osoby dla której miałam być Mikołajem, w poszukiwaniu prezentu dla niej idealnego. W tym roku wszystko wyszło jeszcze lepiej, bo miałam okazję swój prezent wręczyć Ani osobiście! :) 

No ale przejdźmy teraz do mojej paczki.


W dniu w którym przyszła do mnie paczka byłam akurat w pracy na drugą zmianę i kiedy tylko chłopak powiedział mi, że coś do mnie przyszło miałam ochotę urwać się i biec zobaczyć co to jest! Przez cały wieczór siedziałam jak na szpilkach, ale czekanie opłaciło się!
Kiedy tylko ją otworzyłam stwierdziłam jedno... w tym roku musiałam być naprawdę grzeczną dziewczynką!
Zacznijmy od tego kto dla mnie przygotował paczkę, a no nikt inny jak tylko sama organizatorka Blogowych Mikołajek! Natalia chyba idealnie wiedziała czego potrzebuję, bo trafiła w 100% w mój gust.

A co dokładnie znajdowało się w paczce? ;-)


Szampon i balsam do włosów na kwiatowym propolisie zapewniający puszystość i lekkość. Kurcze! Od dawna miałam chęć na te rosyjskie cuda Agafii, ale jakoś nie po drodze było mi je kupić a tu nagle dostaję je wprost do moich łapek. Nic tylko używać.
Moje pierwsze spostrzeżenia? Pięknie pachną! Jak kosmetyki dla dzieci Nivea. ;-D


Jakby było mi mało rosyjskich kosmetyków to dostałam jeszcze maskę regeneracyjną do włosów farbowanych. Oj tak, to jest dokładnie to czego moim włosom potrzeba, aż się bardziej kręcą na samą myśl o tym co już niedługo im zaserwuję.


No a pulę szczęścia dopełniły dwa lakiery Sally Hansen... idealnie dopasowane kolorystycznie do mojego bloga!
W paczuszce nie zabrakło też czegoś słodkiego jak to na paczkę od Mikołaja przystało.

Natii, dziękuję Ci bardzo, bardzo, bardzo za skompletowanie tak idealnie wpasowującej się w moje potrzeby, upodobania i gust paczki. Sama nie wiem czy wybrałabym dla siebie tak dobrze kosmetyki.
No i dziękuję za zorganizowanie całej tej akcji, w której będę brała udział jeśli tylko będą kolejne edycje! ;-)

A do Was przyszedł już Mikołaj? ;-)

10 rzeczy, które robię kiedy nie piszę bloga.

Cześć moi Kochani! 
Wita się z Wami córka marnotrawna, która powoli zapominała już jak to jej dziecko internetowe wygląda, ale wracam. Co prawda post szybki i bez konkretnej tematyki, ale pojawia się głównie po to byście wiedzieli, że żyję i ciągle o blogu pamiętam ;-)

Jest mi niezmiernie miło, że ciągle dostaję pytania o to kiedy pojawi się coś nowego, jeszcze milej jest mi dlatego, że codziennie mimo mojej nieobecności wyświetlenia na moim blogu są bliskie 200, kiedyś nie zdarzało się to nawet w trakcie mojej dużej aktywności na blogu.

No ale do rzeczy, post trochę z przymrużeniem oka, przynajmniej ja go tak traktuję :-)




1. Jeżdżę na rowerze! Kiedyś lubiłam, ale nigdy nie chciało mi się ruszyć szanownego tyłka z fotela, albo nie miałam z kim, teraz nadal mi się nie chce, ale przynajmniej mam z kim a to już jakaś część sukcesu.
2. Oddaję się w ręce mojego prywatnego fryzjera ;-)
3. Przyjmuję prezenty od mojego fryzjera. No i to nie jest jeszcze ten Pierścień Mocy, na ten przyjdzie jeszcze czas.
4. Pracuję! No i to jest coś co pochłania mnie najbardziej, tak... jestę kasjerę, ale nawet to wymaga mnóstwa zaangażowania.
5. Cieszę się jesienią, kiedy mam wolną chwilę to uwielbiam się nią delektować, w końcu to moja ulubiona pora roku.
6. Myję włosy i robię im zdjęcia.. czasem. Oczywiście to drugie czasem, choć to pierwsze... też.
7. Farbuję włosy, próbowałam nowej farby, wyszła nieźle!
8. Ćwiczę! Kochanego ciałka nigdy za wiele, dlatego robię to umiarkowanie często :P
9. Robię sobie selfie, bez tego bym nie przeżyła! ;-D
10. Zmieniam okulary, bo te z Firmoo... rozdeptałam ;-(

No i to chyba na tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że choć w maleńkiej części wynagrodziłam Wam moją ponad miesięczną nieobecność, postaram się znaleźć więcej czasu i częściej skrobnąć coś nieco bardziej wartościowego.
Póki co życzę Wam dobrej nocy!

Trzymajcie się cieplutko ;-* 

Szamponowy ideał od Love Me Green!

Witam się z Wami o rok starsza! Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, na blogu więc post o kosmetyku do włosów, czyli coś czemu w mojej pielęgnacji poświęcam wyjątkową uwagę.

O szamponach Love Me Green słyszałam już jakiś czas temu, blogerki wychwalały je pod niebiosa a mi ślinka ciekła coraz bardziej. Jakoś nie po drodze było mi do zakupu tych kosmetyków, więc moje rozochocenie się uśpiło. Kiedy na Wakacyjnym Spotkaniu Blogerek w torbie z giftami zobaczyłam ten szampon wiedziałam, że od razu go wypróbuję i tak też się stało!


Opakowania kosmetyków LMG są bardzo minimalistyczne, ale mają w sobie coś uroczego, sama nie wiem co ;-)
Szampon pachnie trochę jakby miodem, akurat kwestia zapachu to i kwestia gustu, mi się akurat średnio podoba, bo nie przepadam za niczym co miodowe. Konsystencja dość gęsta, ale przyjemna w używaniu.
Ostatnio mam chyba pecha do słabo pieniących się szamponów, ten taki jest. Bardzo słabo się pieni, co jednak nie przeszkadza w tym, że włosy domywa baaaardzo dobrze, wręcz zaskakująco dobrze!
Za co kocham miłością bezgraniczną ten szampon? 
Po pierwsze (acz nie najważniejsze), za wydajność. Słabo się pieni, to fakt ale dzięki temu, że jest dość gęsty wystarczy go naprawdę niewiele by dobrze umyć moje bądź co bądź dłuuuugie włosy.
Po drugie, za jego naturalność. Jak widać na opakowaniu jest naturalny aż w 98%!
Po trzecie, za to co robi z moimi włosami! Już w chwili kiedy stykają się z szamponem są niesamowicie gładkie, lejące, ujarzmione. Po prostu cudo! Nigdy nie widziałam żeby szampon bądź co bądź naturalny robił coś takiego z włosami. Po jego użyciu są tak niesamowite, że odżywka naprawdę jest zbędna, a kiedy już wyschną stają się bardzo gładkie a w dotyku wprost jedwabiste.

Mogłabym tak pisać i pisać i pisać, ale po co... napiszę jedno słowo CUDO!

Miałyście ten szampon? Może macie ochotę go zakupić? ;-)

Już niedługo dodam coś bardziej włosowego, bo ostatnio zaniedbałam ten temat na blogu.


Owocowa rozkosz dla zmysłów. Małpi Gaj, wosk handmade od Scented.pl

Zapracowana blogerka marnotrawna wraca do Was w ten nieco szary, czwartkowy wieczór by podzielić się z Wami porcją soczystych owoców. Niekoniecznie do zjedzenia, choć te są jak najbardziej wskazane, ale do rozkoszowania się ich pięknym zapachem, który skutecznie rozjaśni takie bure, jesienne dni jak dzisiejszy.
Tą przepyszną porcją owoców podzieliła się ze mną Dagmara ze sklepu Scented.pl


Kiedy tylko na facebooku zobaczyłam te maleńkie cuda stwierdziłam, że chcę mieć je wszystkie. Teraz, już, natychmiast... więc nie zastanawiałam się nawet sekundy kiedy Dagmara zaproponowała mi przetestowanie kilku wariantów.
Na pierwszy ogień poszedł Małpi Gaj, który trochę mnie zaskoczył, a raczej ja sama siebie zaskoczyłam podejściem do tego zapachu. Dlaczego? Bo za owocowymi nie przepadam. Jeśli mam być szczera to nie wierzyłam w działanie tych wosków, stwierdziłam że pewnie będą pachnieć albo bardzo krótko, albo bardzo słabo, albo wcale. No cóż... delikatnie mówiąc to się pomyliłam ;-)


Małpi Gaj jest zapachem mocno owocowym, soczystym, wręcz kipią z niego owoce. Bardzo mocno czuć banana, jest on niemalże na pierwszym planie, ale w tle można bardzo dobrze wyczuć między innymi grapefruita, który delikatnie równoważy słodycz banana. Zapach jest nie do opisania, jest tak cudowny i tak naturalny, że gdybym nie wiedziała że to wosk to szukałabym sałatki owocowej w domu.
A jak z intensywnością? Zaskoczyła mnie, jest bardzo dobrze wyczuwalny a przy tym nie duszący, delikatnie wypełnia pokój i otula swoim zapachem.Utrzymuje się w powietrzu naprawdę bardzo długo.


Oprócz Małpiego Gaju w moje ręce wpadły cztery inne woski. Czyż nie są urocze? Teraz w kominku topi się sernik z jagodami o którym też postaram się niedługo napisać.

Kuszą Was takie nowości woskowe? Jeśli tak to możecie je kupić na Scented.pl oczywiście ;-)

PS Fakt iż otrzymałam produkt w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię.

Prezentów tak dużo! Gifty z Wakacyjnego Spotkania Blogerek Urodowych.

Obiecałam drugą część, więc jest i druga część.
Oprócz tego, że na spotkaniu we Wrocławiu było coś dla ducha, czyli możliwość poznania wspaniałych dziewczyn, to organizatorki zadbały o to by było coś dla ciała.


Sponsorzy zadbali o nas kompleksowo, o nasze włosy, dłonie, stopy, o wszystko! ;-) no i zadbali też o to byśmy stylowo mogły wychodzić na zakupy. Niech każdy wie, że ma do czynienia z blogerką, a co!
No ale po kolei...z góry ostrzegam, że będzie duuużo zdjęć!


Oceanic zadbał o nas zarówno o moją twarz jak i ciało ;-) kremy AA oddałam teściowej, resztę będę oczywiście testować!


Zawsze chciałam wypróbować coś od Love Me Green, w końcu się uda i to szampon <3


Soraya nie tylko zadbała o pielęgnację naszej twarzy, ale także o jej upiększenie! No i nie tylko o twarz, do ciała też coś się znajdzie.


Żel Białego Jelenia całkowicie mnie zauroczył. Lubię mieć dużo kosmetyków, ale nie lubię ich używać, tutaj mam 3w1!


Od Forte Sweden dostaliśmy pięknie pachnące mydło w płynie i żel pod prysznic. ;-)


O piękny uśmiech blogerek zadbał Atos M.M ;-)


Clarena dorzuciła od siebie krem do stóp ze srebrem i krem do twarzy z kawiorem ;-) soł ekskljuziw!


allepaznokcie.pl zadbało o wygląd naszych paznokci, pilniczek zawsze się przyda a termiczny lakier to ciekawe urozmaicenie ;-)


Laura Conti zadba o moje paznokcie i usta, oj przyda mi się to teraz, przyda!


Quiz Cosmetics idealnie trafił w moje potrzeby, bo puder mi się kończył no i w ogóle kolorówki nigdy za dużo!


Oczywistym jest, że najlepiej zacząć dbać o siebie od środka, dostałyśmy więc od BS Farm suplementy na włosy, skórę, paznokcie i... biust.


Oprócz tego do testów dostałam także czysty kolagen od Noble Medica. Na wstępie zaznaczę, że śmierdzi okropnie! ;-D


Nikwax postanowił zadbać także o skórę naszych... butów :-D



Babeczkę do kąpieli oraz kupon rabatowy otrzymałyśmy od Cosmetic-Service. ;-)


Mam też szansę przetestować magiczną ściereczkę Glov!


No i na sam koniec osławiona sól do kąpieli od Salco!


Jak widać mam rzeczy do testowania na długi, długi czas! Wszystkim sponsorom bardzo dziękuję.

Może jest coś o czym chcecie poczytać najpierw? ;-)

Wakacyjne Spotkanie Blogerek Urodowych we Wrocławiu, 30 sierpnia 2014, relacji część I

Witajcie Kochani,
ostatnio nie mam czasu siedzieć w internetach, bo większość czasu zajmuje mi normalne życie, jednak całkowicie z blogowania oczywiście nie rezygnuję ;-) przemawia za tym między innymi fakt, że przeniosłam blogowanie o poziom wyżej i postanowiłam poznać niektóre blogerki osobiście, udało mi się to dzięki spotkaniu, które odbyło się kilka dni temu we Wrocławiu. ;-)


Spotkanie miało miejsce jak można się domyślić, we Wrocławiu :-D to był mój pierwszy Wrocławski raz, więc trochę się obawiałam, ale z racji tego, że ruszałam z Katowic razem z Dominiką, to czułam się jakoś pewniej. Dokładnym miejscem naszego spotkania była herbaciarnia K2, do której chętnie bym wróciła, nie tylko dlatego że bardzo dobrze mi się teraz kojarzy, ale dlatego, że to miejsce bardzo klimatyczne i ma świetną lokalizację, bo w samym Wrocławskim rynku.


Na spotkanie dotarłyśmy ostatnie, przywitane gromkim 'naaaareszcie' :-D no cóż.. K2 okazała się być bardzo ukrytym miejscem a Wrocławianie nie znali Wrocławia. Na dzień dobry otrzymałyśmy niezwykle urocze przypinki, które są świetną pamiątką no i na samym spotkaniu ułatwiały nam życie.


Nigdy nie byłam na takim spotkaniu, więc nie do końca wiedziałam czego mogę się spodziewać, co się tam robi i jak się zachować, okazało się jednak, że organizatorki nie pozwoliły nam się nudzić na pierwszy rzut poszła zabawa, w której to każda z nas otrzymała kartkę z nazwą swojego bloga, miała za zadanie napisać o sobie kilka słów a następnie kartka ta wędrowała pomiędzy wszystkimi uczestniczkami i każda z nas drugiej osobie pisała coś od siebie ;-) 


Jak widać po uśmiechach wszystkie się świetnie bawiłyśmy ;-)


Skupienie i konsultacje... w końcu to nie taka prosta sprawa! 


Następna zabawa polegała na narysowaniu osoby, której imię wylosowałyśmy, mnóstwo kredek, flamastrów i można poczuć się znów jak dziecko! ;-)


Skupienie przy losowaniu! 


Dziękuję Marysiu, mimo wszystko wyszło pięknie, wybaczam Ci nawet brak loków... 


Ja natomiast nigdy nie wykazywałam talentów plastycznych... wybacz Kinga!


Dziewczyny urządziły sobie wymiankę kosmetyków, ja niestety nie miałam co zabrać więc tylko bacznie się przyglądałam :-D 


Był też czas na sweet focie z Mielonką <3 


A później już było to co Króliczki, tfu! Blogerki lubią najbardziej.. gifty! ;-)


Więcej giftów... 


I jeszcze więcej giftów... :-)


Dla odważnych było nawet pięciokilogramowe wiaderko soli, no cóż.. aż żal o to nie zawalczyć. 


Kilka odważnych ujawniło swe talenty pisarskie, ale wiaderka były tylko dwa, więc biedne, przegrane musiałyśmy się pocieszyć kilogramem... 


Zdjęcia z giftami muszą być ;-)


Z tymi też rzecz jasna.. 


Magiczne ściereczki Glov.


No i urocze, ekologiczne torby! 


A sprawcami całego zamieszania były te dwie, śliczne, młode i przesympatyczne dziewczyny. Dziękuję przepięknie za zorganizowanie tak cudownego spotkania, było CUDOWNIE. ;-) Maleńkie.. jesteście wielkie! 

A na spotkaniu pojawiły się:

Patii: patii.pl
Patrycja: clumsywords.pl
no i ja ;-)

Dziękuję dziewczyny, było super! Mam nadzieję, że jeszcze uda nam się spotkać i poznać nieco bliżej. 
A Was moi droczy czytelnicy zapraszam na część drugą posta o prezentach jakie dostałyśmy. 

Buziaki ;*

Moje włosy rozpoczęły intensywną terapię!

Jesień, ja już czuję ją w powietrzu, czy to dobrze? Dla mnie świetnie, nie wiem jak dla Was :-)
Dzisiaj przychodzę do Was z postem w sumie trochę zapowiadającym coś, mam nadzieję coś dobrego, ale sama nie wiem.
Minął miesiąc od kiedy listonosz zawitał do mnie z paczką od Elfa Pharm, w której to przyniósł mi całkiem nową serię Instensive Hair Therapy.
Dlaczego zgodziłam się ją przetestować, ano dlatego że niby włosy nie lecą mi jakoś bardzo, (choć w sumie można znaleźć je wszędzie gdzie tylko pojawię się na sekundę), ale lepiej zapobiegać niż leczyć, co? ;-)


Cała seria składa się z czterech kosmetyków i prezentuje się właśnie tak jak na zdjęciu wyżej. Oczywiście mądra ja, nie zrobiłam zdjęcia po wyjęciu z opakowań, przepraszam ;-) kilka słów o tym co zawiera zestaw i moje pierwsze wrażenia.

Naturalny olejek łopianowy - opakowanie ma identyczne jak wszystkie inne olejki Elfa Pharm (Green Pharmacy), ale dodatkowo wyposażony jest w pipetkę, która to znacznie ułatwia aplikowanie go na skórę głowy, bo nie muszę przedzierać się przez gąszcze włosów. Dla mnie absolutny HIT. Olejek bardzo intensywnie pachnie, tylko tyle chyba mogę powiedzieć po pierwszym użyciu.

Szampon łopianowy - ma buteleczkę wykonaną z bardzo solidnego plastiku, jest wręcz ciężki. Bardzo słabo się pieni, nawet przy myciu metodą kubeczkową. Nie lubię tego ;-( jednak jest coś co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, bo świetnie domywa olej, mimo tego, że słabo się pieni.

Odbudowujący balsam-maska łopianowy - trochę się jej obawiałam tak szczerze, bo te ziołowe maski to tak średnio na jeża na mnie działały, najbardziej zawsze zależy mi na tym by włosy się łatwiej rozczesywały i były takie.. lejące, ta maska to sprawia. No i jest.. szybka ;-D trzyma się ją dwie minuty.

Serum łopianowe - ostatnim krokiem do zdrowych i mocnych włosów ma być serum łopianowe, które to aplikujemy na włosy (buteleczka z atomizerem) po umyciu, możemy na szczęście po użyciu stosować produkty i urządzenia do stylizacji. Dozowanie bardzo przyjemne.

Wszystkie produkty mają charakterystyczny dla siebie łopianowy zapach, który mi osobiście nie przeszkadza. Póki co mogę powiedzieć naprawdę niewiele, bo dopiero zaczęłam testy, ale będę Was informować na bieżąco czy wypadanie się zmniejszyło, czy zwiększyło czy w ogóle nie robi się nic. Jednak ze względu na brak czasu na bloga postępy relacjonować możliwie często na facebooku, na który chętnych bardzo serdecznie zapraszam. Ogólnie posty na blogu postaram się dodawać w miarę możliwości. ;-)

A jak moje włosy zareagowały na wczorajszy zestaw od Elfa Pharm?


Wyschły sobie naturalnie. Jedynie co godzinkę w czasie schnięcia je męczyłam ugniataniem, ale i tak jest całkiem nieźle. Ogólnie jestem zadowolona tym w jakiej są formie, zważając na to, że nie robię z nimi prawie nic a one i tak wyglądają naprawdę dobrze. ;-) jak widać trochę tez urosły, jedynie kolor do odświeżenia, ale to dopiero zastanowić się muszę czy nadal chce być rudzielcem.

Kusi Was seria Intensive Hair Therapy, czy może nie? ;-)

PS Fakt iż otrzymałam produkt w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię.

Niby brzydki, ale ładny. Żel pod prysznic, Le Petit Marseillais, biała brzoskwinia i nektarynka.

Kiedy tylko na drogeryjnych półkach pojawiły się kosmetyki Le Petit Marseillais wszyscy oszaleli na ich punkcie i naprawdę niewiele było blogów, na których notki o ich produktach nie było. Jak to było ze mną? Ano tak, że ja na te produkty uwagi nie zwracałam, bo po pierwsze zapasy myjadeł miałam (i nadal mam!) dość spore a po drugie wydawały mi się jakieś nie do końca warte uwagi.
Kiedy jednak stwierdziłam, że mam ochotę na jakąś nowość do mycia i po przejściu połowy Rossmanna stwierdziłam, ze nic dla mnie nie ma postanowiłam dać szansę tej francuskiej elegancji.


Dlaczego brzydki?
No bądźmy szczerzy, opakowania są okropne ;-( ten pomarańczowy wygląda jak cegła z napisami, są nieporęczne, kanciaste i w ogóle nie uderzają w moje poczucie estetyki. Wolę nieco inne opakowania kosmetyków. Muszę przyznać, że rzadko się zdarza by opakowanie mi się nie podobało a tutaj się udało, brawo!;P
Jednak nie szata zdobi człowieka, kosmetyk więc też nie. O opakowaniu zapominam już w momencie otwarcia, ulatnia się bowiem z niego delikatny zapach świeżej, soczystej brzoskwini, który to mnie całkowicie kupił, a raczej ja jego... no albo kupiliśmy się nawzajem ;-) 
Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę bardzo niewiele oczekuję od żelu pod prysznic. Moje wyznaczniki? Ma ładnie pachnieć i robić duuużo piany! A ten, no bądźmy szczerzy.. spełnia moje wymagania. Konsystencję ma bardzo fajną, samo przez się, żelową. Bardzo szybko, łatwo i mocno się pieni, dobrze myje. Zapach na skórze utrzymuje się dość długo, choć po pewnym czasie przestaje być tak soczysty i zaczyna robić się nieco chemiczny.
Używam go niecały miesiąc, co prawda nie przy każdym myciu ale często i w sumie nie bardzo odczułam jakiekolwiek zużycie, no może 1/4. Mam opakowanie 400ml.
Jedyne co bym w nim zmieniła to cenę, bo za przeciętne, nie czyniące cudów myjadło w Rossmannie mogę zapłacić 4zł i będę tak samo zadowolona. Ten żel w wersji 400ml kosztuje 14zł, niby niewiele a wiele.

A Wy daliście się skusić Le Petit Marseillais?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...