Nie mam nic na twarzy! Lirene, peeling gruboziarnisty.

Cześć!
Dzisiaj przychodzę do Was z postem o produkcie do którego zrecenzowania zabierałam się już od jakiegoś czasu. Dzisiaj stwierdziłam, że to jest ten moment.

Kiedyś właściwie nie używałam peelingów do twarzy. Jakiś krem, żel i w sumie tyle. Później dziwiłam się suchym skórkom i innym dziwnym rzeczom na mojej twarzy. Byłoby tak do dziś gdyby nie jedna blogerka (gorzka, pozdrawiam i tęsknię <3). Poleciła mi ona gruboziarnisty peeling do twarzy Lirene.


Peeling zamknięty jest w tubeczce, fioletowej w dodatku. Ładny jest no, wpasowuje się nawet w kolorystykę bloga. Jeden minusik to fakt, że jest odkręcany a nie na klik. Jakoś wolę zamknięcia na klik.
Ma bardzo fajną konsystencję, gęsty jest, ale nie jakoś wybitnie bardzo. Fajnie się go nakłada na twarz, nie spływa. Łatwo nim "operować". Drobinki peelingujące są duże.
Zapach mocny, ale bardzo przyjemny, nie odrzuca, nie irytuje. Jest taki normalny.


Dość trochę zwlekałam z użyciem go. Jakoś tak nie było mi po drodze do tego peelingu, nie wiem czy zwyciężało moje lenistwo czy niepewność i jakieś takie dziwne podejście do peelingów do twarzy. Jednak ciekawość wygrała.
Niezły zdzierak z tego peelingu jest, muszę przyznać! Aż czuć takie tarcie na twarzy, mam wrażenie, że wręcz czułam jak on mi tę skórę ściera. Oprócz tego, że to czułam to było to widocznie, w niektórych miejscach widać było jak skóra schodzi niemalże płatami.
Po kilku minutach masażu peeling zmyłam. Twarz była wręcz nie do poznania. Zarówno w dotyku jak i wizualnie. Gładka, rozjaśniona, promienna i taka.. czysta! Kiedy moja macocha mnie zobaczyła stwierdziła "Ale dziwnie wyglądasz, nie masz nic na twarzy".
Uwielbiam ten peeling! To co robi z moją skórą to jest poezja. Dodatkowo jest bardzo wydajny. Stosuję go od dwóch miesięcy raz w tygodniu i mam jeszcze połowę tubki, która ma 75ml.

Jeśli lubicie mocne doznania i wasza cera ich potrzebuje, to gorąco polecam ten peeling. Jego cena to 15zł za 75ml.

A Wy jakie peelingi do twarzy lubicie i stosujecie?

Pozdrawiam.

Dziwny, cukrowo-miętowy twór. Peppermint Kiss od Kringle Candle.

Cześć!
Z racji tego, że były święta, w tamtym tygodniu nie pojawił się post z pachnącego pudełka. W tym tygodniu wróciliśmy już do rzeczywistości i post się pojawi(a).
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię pisać o tym co wzbudza we mnie silne emocje (tak! kosmetyki mogą wzbudzać emocje). Takie dziwne i trochę sprzeczne uczucia wzbudził we mnie wosk o zapachu Peppermint Kiss od Kringle Candle.


Nie wiem czy tylko mi się tak wydaje, czy tak po prostu jest ale to zapach jeden z tych, które się albo kocha albo nienawidzi. Jest... dziwny.
W pierwszy momencie jak go powąchałam od razu wiedziałam, że to nie to. Po odpaleniu tylko się upewniłam.To co czuć na pierwszym planie to cukier, ale nie taki słodki, tylko taki mdły, mulący, nijaki, niby wyrazisty ale czegoś mu brakuje. Na drugim planie jest mięta, ale nie taka świeża, tylko taka z gum do żucia, pasty do zębów, gdzieś na samym końcu wyczuwalna jest cytryna.
Nie mogę znieść tego zapachu, jest tak mdły i po prostu.. śmierdzący, że nie da się wytrzymać. Moja siostra kiedy go czuje mówi, że pachnie pastą do zębów. Ja odbieram go jako garnek cukru wymieszany z listkiem gumy do żucia i kroplą cytryny. 

Miałyście ten wosk? A może Was zainteresował? 

Pozdrawiam.

PS Przypominam o ankiecie. Znajdziecie ją tutaj klik klik.

Nie samą urodą bloger żyje!

Cześć Kochani moi!
W związku z tym, że dziś niedziela i ma być niekosmetycznie to będzie niekosmetycznie. Jednak nieco inaczej niekosmetycznie niż zwykle.
Miałam mały dylemat odnośnie tego na jakie tematy mają być posty niedzielne i doszłam do wniosku, że... w niedzielę po prostu będę pisać o wszystkim tym co nie pasuje do schematu pozostałych dni.
Będzie coś o muzyce, wrzucę jakiś mix zdjęć. Cokolwiek. Co Wy na to? Lubicie takie posty? Ja czasami lubię się oderwać od tych wszystkich kosmetyków.

Dzisiaj tylko post organizacyjny. Chciałam Was przy okazji prosić o wypełnienie małej ankietki. Wszędzie na blogach ankiety to może i Wy mi pomożecie zebrać wiedzę na temat mojego bloga? Chcę dla Was jak najlepiej, to Wy tworzycie tego bloga razem ze mną. Bez Was nie pojawiałyby się notki i nie miałabym ochoty nic pisać.
Ankieta będzie dostępna przez dwa tygodnie :-)





Z góry dziękuję wszystkim za wypełnienie ankiety i pozdrawiam! 

Mani mam! Radosne, dziewczęce, pozytywne!

Cześć!
Jak nie ma co wrzucić na bloga to wrzucę paznokcie! Dzisiaj notka taka trochę ni w pięć ni w dziewięć, ale nie przygotowałam się. Szkoła mnie pożarła i nie miałam czasu na zdjęcia.
Więc z racji paznokciowego dnia jakim jest sobota wrzucę po prostu mani jakie od kilku dni nosze na paznokciach.
Przy okazji pochwalę Wam się jakie postępy paznokciowe poczyniłam.


Jak widać w głównej roli koralowa Sally Hansen i... kropki! Uwielbiam kropki, na paznokciach i tak ogólnie. Więc musiałam je dodać.
Kropeczki robiłam sondą z Essence.


Bardzo lubię ten lakier, za kolor i blask! Naprawdę cudnie błyszczy. Kiedyś pisałam notkę, ale chyba muszę ją poprawić, sprostować. Bo trwałość lakieru zależna też w dużej mierze jest od techniki nakładania a ja chyba dopiero... nauczyłam się malować paznokcie. Więc zwrócę honor cudnej Sally już niedługo w jakiejś notce.

No i małe porównanie. 


Od pierwszego do ostatniego zdjęcia jest równiutkie dwa tygodnie. Ja widzę dużą poprawę pod względem kształtu, skórek no i długości. Ładnie rosną, nie łamią się, nie rozdwajają! Jestem naprawdę bardzo zadowolona!

A jak kondycja Waszych paznokci? 

Pozdrawiam.

Nieidealny ideał. Maska aloesowa, Natur Vital.

Cześć.
Nie można ciągle pisać dobrze, czasami czy się chce, czy się nie chce trzeba napisać źle. Właśnie dzisiaj nadszedł ten moment, że napisać trzeba źle.

Będzie o masce aloesowej Natur Vital, którą kupiłam po przeczytaniu ogromnej ilości postów, które ją wychwalały. Miałam wobec niej ogromne oczekiwania... no i znów przykre zderzenie oczekiwania vs rzeczywistość.


Maska zamknięta w słoiczku, nie jest odkręcany tylko ma taką klapeczkę, którą się podnosi. Niestety często się zacina i ciężko otworzyć, zwłaszcza jak dłonie mamy mokre.
Zapach okropny, mocny, duszący, mocno aloesowy. Konsystencja też jakaś dziwna, trochę jak balsam do ciała, jakaś taka tępa, oporna, no zupełnie mi się nie spodobała.
Stwierdziłam, że przeżyję to wszystko jeśli działanie mi wynagrodzi to nakładanie i smród. Niestety... przeliczyłam się. Włosy mam po niej okropnie sztywne, w ogóle nie chcą się układać, wyglądają jak połamane. Jedyny, duży plus to fakt, że włosy są cudownie miękkie, takie delikatne w dotyku jak u dziecka. Ale co z tego skoro robi mi takie kuku? Próbowałam ją dawać przed myciem, po myciu, na olej, po olej i zawsze to samo, albo włosy połamane. albo puch.
Zostało mi jej już bardzo niewiele, więc zużyję dla samego faktu posiadania miękkich włosów. Najwyżej nie będę na nie patrzeć, tylko dotykać.

Wiem, że dużo dziewczyn bardzo ją poleca, ja jednak nie. Jej cena to około 22zł w drogeriach Natura.

Miałyście tę maskę? Jak się u Was spisała?

Pozdrawiam.

Przyjaciel mojej twarzy - krem zwężający pory na dzień, AA.

Cześć.
Jak tam po świętach? Mam nadzieję, że się nie przejedliście i spokojnie możecie wrócić do codzienności. Ja też wracam, wracam z nowym postem. Jak to bywa we wtorek z postem kosmetycznym. Postanowiłam napisać Wam dzisiaj o kremie, z którym bardzo się polubiłam ostatnio.


Kupiłam go ze względu na moje rozszerzone pory, głównie na nosie  no i to moje nieszczęsne świecenie się jak latarnia w strefie T. Chciałam coś co jednocześnie fajnie nawilży moją suchą skórę na policzkach.
Czy się udało? 
Krem ma świetną konsystencję, bardzo delikatną i typowo kremową, dzięki czemu bardzo łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Nie pozostawia żadnego brzydkiego i niechcianego filmu.
Bardzo ładnie pachnie, delikatny, trochę kwiatowy zapach, nienachalny.
No ale zapach i konsystencja to nie wszystko. Fajnie, jeśli produkt spełnia nasze oczekiwania pod względem działania.
Krem działa bardzo dobrze, po około dwóch tygodniach regularnego stosowania pory znacznie się zwężyły, skóra stała się bardzo delikatna w dotyku. Jeśli chodzi o matowienie to jest dobre, ale niestety tylko na godzinę, dwie po użyciu, później znów zaczynam się świecić. Jednak to i tak jest bardzo dobry efekt, poprzednie kremy jakie stosowałam nie do końca niwelowały świecenie.

Jestem bardzo zadowolona z tego kremu i kiedy się skończy pewnie kupię ponownie, no chyba że moja ciekawość zwycięży i kupię coś nowego na spróbowanie.
Kupiłam go w Rossmannie za około 18zł.

A jakie kremy Wy lubicie?

Pozdrawiam!

Wesołego Alleluja!

Witajcie Kochani.
Dzisiaj miały być paznokcie, ale chyba brakło mi czasu na nie!

Więc przychodzę tylko na szybko złożyć Wam życzenia.


Wszystkim, którzy mnie czytają, zaglądają na mój blog chciałam życzyć zdrowych, wesołych i cudownych świąt Wielkanocnych. Żebyście zawsze byli uśmiechnięci, radośni i zadowoleni z życia. No i żebym się Wam za szybko nie znudziła.
Ściskam Was mocno i wysyłam mnóstwo pozytywnej energii na ten niestety często zbyt nerwowy świąteczny czas. 
Oby wszystko co zjemy poszło najlepiej w cholerę! Bo nigdzie indziej już się nie zmieści.

Pozdrawiam Was gorąco!

Dzień z życia moich włosów #4

Cześć!
To przedostatnia notka przed świętami, pojawi się jeszcze w sobotę ze świątecznym zdobieniem na paznokciach a później widzimy się we wtorek. Mam nadzieję, że wszystkie przygotowania idą zgodnie z planem!

Dzisiaj postanowiłam zrobić dzień z życia moich włosów. 




Dzisiaj próbowałam sposobu olejowania jakiego jeszcze nie próbowałam. Wyczytałam wczoraj ten patent na blogu u Kasi (którą serdecznie pozdrawiam!) o tutaj i niemalże od razu wprowadziłam go w życie. Do tego celu użyłam odżywki b/s Joanna Naturia wrzos i mięta i mój ukochany olej sezamowy.


Do mycia również dwa produkty. Jako, że niedawno znów zaczęłam mieć problemy z łupieżem zaopatrzyłam się w mój ukochany przeciwłupieżowy Green Pharmacy! Umyłam nim tylko skórę głowy a długość włosów umyłam równie ukochaną Facelle.


A tutaj już odżywki i stylizator. Jako odżywki do spłukiwania używałam najlepszej odżywki świata! Czyli Garnier AiK, natomiast bez spłukiwania znów odżywki z Joanny, tym razem len i rumianek. Jako stylizatora użyłam własnoręcznie gotowanego gluta lnianego, który był tak gęsty, że nie mogłam dobrze oddzielić go od ziarenek co widać na zdjęciu! Oczywiście dziesięciominutowe ręcznikowanie, oraz suszenie w dyfuzorze.


No dzień dobry (nie patrzymy co się dzieje w tle!). Mniej więcej tak wygląda moje włosie i cała facjata. Dodaję zdjęcie przodem, bo chciałam Wam pokazać jak przebija się przez rudy blond i trochę ciemniejsze pasma w okolicach skroni. Niestety na żywo widać to jeszcze bardziej.


Włosie moje kochane ostatnio miało problemy z lekkością, ale w sensie takim że były za lekkie, brakowało im dociążenia i wyglądały jak niezdefiniowane piórka. Dzisiaj jest lepiej, choć dołem ciągle trochę puchu jest i niektóre pasma tak smętnie wiszą.

A na koniec małe.. porównanie.



Zdjęcie po lewej stronie wykonane zostało dokładnie rok temu. Więc na dzień 17.04.2013 moje włosy prezentowały się jak smętne, nijakie strąki.. a co najlepsze! Myślałam, że są piękne. To taki mały motywator dla tych, którym nie bardzo o włosy chce się dbać a powinny. Ja sama jak patrze na to porównanie jestem z siebie dumna! Wiem, że może włosy to marny powód do dumy dla niektórych, ale ja widzę jaki zrobiłam postęp i cieszy mnie to niezmiernie.
Moją przygodę z włosomaniactwem zaczęłam 1 września zeszłego roku, ale to jedyne zdjęcie, które mam całych włosów z okresu kiedy o włosy jeszcze nie dbałam.

A u Was jak z włosami w tym tygodniu?

Pozdrawiam!

Masło nad masłami. The Body Shop, Papaya Body Butter.

Cześć.
Jak tam przygotowania do świąt? Obchodzicie, nie obchodzicie? 

Dzisiejszy kosmetyczny post postanowiłam poświęcić jednemu z ulubionych mazideł do ciała (nawet nie wiem czy nie jest to ulubione mazidło). Mowa tutaj o masełku do ciała od The Body Shop.



Opakowanie w formie słoiczka, które bardzo lubię, łatwo się nakłada i mogę kontrolować ubytek. Całość w stylu TBS.
Konsystencja jest bardzo zwarta, gęsta. Naprawdę bardzo przypomina prawdziwe masło. Jednak mimo swej gęstości fajnie się rozsmarowuje i bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia żadnego filmu.
Zapach jest nieokreślony, bardzo przyjemny, mocny ale nienachalny. Nie wiem jak pachnie papaya, więc nie mam porównania. Ten zapach ma coś z pomarańczy, ale jest bardziej cierpki, trochę gorzkawy. No i co ważne jest bardzo trwały! Zauważyłam to już przy poprzednim masełku, że one naprawdę mają niezwykle intensywne i trwałe zapachy. Kiedy się nim nasmaruję i założę piżamę to nie dość, że rano ja ciągle pachnę to drugiego dnia wieczorem piżama też.


Masełko bardzo wysoko w składzie, bo już na drugim miejscu ma masło kakaowe, na trzecim miejscu ma masło shea. Można się więc domyśleć jak dobrze nawilża. Ja domyślać się nie muszę, bo to widzę. Naprawdę już po jednym użyciu skóra jest niesamowita! Miękka, delikatna i to na bardzo długo. Po zimie miałam bardzo suche stopy, bo sobie je trochę odpuściłam, po dwóch nałożeniach tego masełka pod skarpety stopy miałam jak u niemowlaka.
Jeśli chodzi o cenę to jest dość wysoka, bo 200ml kosztuje około 60-70zł. Dostępne są na pewno w sklepach stacjonarnych TBS (choć niedawno w Katowicach tego wariantu nie widziałam) no i przez internet.

Działanie jest naprawdę super! Mam za sobą już jedno opakowanie tego cudeńka i lepszego smarowidła do ciała nie miałam. Jednak przez cenę raczej prędko na kolejne się nie skuszę. Na szczęście mam jeszcze połówkę tego i jedno całe malinowe w zapasie.

A Wy lubicie TBS? Jakie inne masła polecacie? 

Pozdrawiam!

Babeczka to czy budyń - oto jest pytanie! Vanilla Cupcake od Yankee Candle.

Cześć.
Wiosenna burza dopadła i Was? Mi pokrzyżowała plany, bo okna miałam myć a wyszło jak zawsze!
Bardzo lubię zapach wanilii, ogólnie lubię wszystko co słodko smakuje, słodko pachnie i ogóle jest słodkie. Nic więc dziwnego, że jednym z pierwszych zapachów jakie wybrałam zamawiając YC była Vanilla Cupcake.


Dopiero teraz na zdjęciu zauważyłam jaką słodką naklejeczkę ma ten wosk! Ach ten mój refleks. No nic, pomińmy naklejeczkę.
Niezmiernie się cieszyłam kiedy ową babeczkę miałam wrzucić do pieca, tfu! do kominka. W końcu wrzuciłam no i takie małe zdziwienie, bo.. nie poczułam prawie nic, ale z racji tego, że ja dobra dziewczyna z natury jestem (tylko ludzie mnie wkurzają!) to dałam mu drugą szansę.
Za drugim razem było lepiej, pokój wypełnił ładny, słodki, kremowy zapach. Nie wiem co producent miał na myśli nazywając wosk babeczką waniliową, ewentualnie jest opcja, że ja wąchałam jakieś lewe babeczki, bo czuję w tym wosku 150% budyniu! Taki bulgoczący jeszcze na kuchence budyń waniliowy.
Wosk jest bardzo intensywny i ma "ogon" ciągnie się daleko i długo. Czuć go i czuć. Ja tam bardzo go lubię, o mdłości mnie nie przyprawił, ale ja to ja, łasuch także zapachowy.

Mieliście? Macie? Lubicie wanilię?

Pozdrawiam i ściskam mocno.

To jeszcze lenistwo czy już choroba?

Cześć!
Wybaczcie, że notka pojawia się tak późno, ale nie napisałam jej wcześniej, bo mi się nie chciało.
Oczywiście to żart.. bo rzadko kiedy nie chce mi się dla Was pisać. Dzisiejsza notka będzie o lenistwie, a raczej o niektórych leniwcach, którym nawet nie chce się przyznać, że są leniami.

Kto z Was jest leniem? Ale przyznać się szczerze! Bo ja mogę powiedzieć, że jestem, jestem ogromnym leniem, nic mi się nigdy nie chce i najchętniej robiłabym wszystko co dobre, miłe i przyjemne.
Mam wrażenie, że ten problem (bo to już naprawdę jest problem) dotyka coraz więcej młodych ludzi, nie wiem sama jak to działa, ale patrząc na ludzi starszych nie zaobserwowałam tego zjawiska na taką skalę.
Nie wiem czy to jest spowodowane tym, że dzieci i młodzież podane mają wszystko pod nos czy czego to jest zasługa, ale coraz częściej słyszę/czytam wypowiedzi coraz młodszych ludzi (i nie mam na myśli tutaj programów typu Trudne sprawy), którzy na wszystko odpowiadają nie chcę mi się. Wydaje im się, że wszystko im się należy i wszystko mogą mieć za darmo. Istnieje też drugi typ lenistwa, są to ludzie, którym tak bardzo nie chce się czegoś robić, że ciągle odkładają to na później i kiedy jest już konieczność, siadają i robią co należy.
Zauważyłam też, że spora część osób, którym zarzucane jest lenistwo stwierdza, że cierpi na prokrastynację. Czym jest prokrastynacja? Jest to zaburzenie psychiczne, które polega na ciągłym odkładaniu czegoś na później. No i jak widzimy są to pojęcia nieco zbieżne. Wielu ludzi, nie chcąc przyznać się do tego, że po prostu im się nie chce zrzucają wszystko na.. zaburzenie psychiczne. Wydaje mi się, że tacy ludzie oprócz tego, że są leniwi cierpią także na hipochondrię. Nie mówię oczywiście, że prokrastynacja nie istnieje, bo istnieje i została oficjalnie uznana jako zaburzenie psychiczne jednak dużo osób nadużywa tego pojęcia tłumacząc swoje lenistwo.
Ludzie są coraz częściej myślą, że wszystko im się należy i samo do nich przyjdzie kiedy oni będą wygodnie leżeć na kanapie (tak, wieje hipokryzją, bo ja czasami też tak myślę!), ale żeby być aż tak bezczelnym i swoje lenistwo tłumaczyć chorobą?

Co wy o tym sądzicie? Myślicie, że większa część z tych osób nie potrafi się przyznać do dość wstydliwego jednak problemu jakim jest lenistwo, czy może naprawdę coraz więcej z nas cierpi na prokrastynację? 

Pozdrawiam!

Co dba o skórki wokół moich paznokci? Grapeseed Nail Serum, Kinetics.

Cześć.

Każda z Nas chce mieć piękne zadbane paznokcie oraz skórki wokół nich. Z pomocą przychodzą nam różne odżywki, sera oraz inne wynalazki.
Pewnego razu dostałam propozycję przetestowania serum do paznokci marki Kinetics. W związku z tym co napisałam wyżej propozycję przyjęłam.


Niestety posiałam gdzieś kartonik w którym serum było. Jak widać napisy się trochę roztarły.
Serum to zawiera 100% olei naturalnych, głównie olej ze słodkich migdałów oraz olej z pestek winogron. Jak można się domyślić konsystencje ma oleistą, jednak nie tak jak typowy olej, jest nieco rzadsza i zdecydowanie bardziej wchłania się w paznokieć i skórę wokół niego. Zapach ma bardzo przyjemny, słodki, dość długo utrzymuje się na paznokciach.


Serum aplikuje się przy pomocy pipetki. którą napełnia się poprzez naciśnięcie pompki na czubku zakrętki. Pompka działa sprawnie, nie zacina się, aplikacja jest bardzo przyjemna.
Czy serum zadziałało u mnie? W sumie to nie do końca jestem pewna jak działa na paznokcie, bo stosuję je równocześnie z odżywką Eveline 8w1, więc nie wiem czy to, że są twarde i od trzech miesięcy żaden mi się nie złamał i nie rozdwoił jest zasługa serum czy odżywki (tak, cieszę się!), ale na skórki działa naprawdę fajnie. Od prawie dwóch tygodni, prawie codziennie (no może dwa razy zapomniałam) wcieram serum przynajmniej w same skórki i poprawa jest znaczna! A muszę powiedzieć, że z moimi skórkami radzi sobie mało co.

Nie wiem więc jak zadziała na osoby, które problem mają jedynie z paznokciami, ale jeśli szukacie produktu, który nawilży Wasze skórki to z czystym sumieniem mogę to serum polecić.
Nie wiem jak sprawa wygląda cenowo, ale wiem że serum dostępne jest w drogeriach Hebe.

A Wy jak dbacie o swoje paznokcie i skórki wokół nich?

Pozdrawiam!

PS Fakt, iż otrzymałam produkt w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię. 

Olej sezamowy, czyli najlepszy z najlepszych!

Cześć!
Dzisiejszy dzień pogodą nie zachwyca, dlatego też trochę zwlekałam z rozpoczęciem tworzenia tego posta, jakoś tak weny brak, pochmurno, szaro, brzydko i nic się nie chce.
Jednak obiecałam, więc jestem i piszę. Dzisiaj włosowy dzień, więc będzie coś dla włosów. Nie od dzisiaj wiemy, że oleje są bardzo pomocne w pielęgnacji naszych włosów. Jest ich mnóstwo, każda z nas musi przetestować niemałą ilość żeby znaleźć swój ideał (szczęśliwe te, które trafiły na niego wcześniej niż później).
Zbyt wiele olejów nie przetestowałam, bo zaledwie 4 czy 5, ale wydaje mi się, że swój ideał już znalazłam!


Bez wątpienia jest to olej sezamowy. Mój jest tłoczony na zimno.
Olej jak to olej, konsystencję ma oleistą, tłustą. Nakładanie go na włosy do przyjemnych nie należy, ale dla mnie nakładanie żadnego oleju na włosy nie jest przyjemne.
Jeśli chodzi o zapach to ma, bardzo intensywny, pachnie sezamem, bardzo podobnie jak ziarenka jakie znamy. Na początku trochę mnie odrzucał, ale teraz się przyzwyczaiłam i zapach ten kojarzy mi się z cudownymi włosami!

No właśnie... włosy są po nim nieziemskie! Miękkie, błyszczące, nawilżone. Żaden olej nie działa w taki sposób na moje włosy, cudownie podkreśla skręt, włosy zdecydowanie mocniej skręcają się i chętniej tworzą się "pierścionki". Inne oleje nawilżają moje włosy, ale żaden tak nie robi moim lokom. Polecam go szczególnie dziewczynom, które mają włosy kręcone bądź falowane, bo wiem, że właśnie wśród nich cieszy się on największą popularnością.
Jeśli chodzi o ilość jaką kładę na włosy to ja sobie go nie żałuję, zawsze daję go sporo, bardzo łatwo się domywa. Próbowałam już kłaść na suche włosy, na mokre, na odżywkę. Czasowo również różnie, raz na godzinę, raz na kilka godzin a nawet na całą noc i zawsze efekt był równie dobry.
Nie próbowałam używać go inaczej jak tylko na włosy, więc nie jestem w stanie powiedzieć jak się sprawdza.

Włosy po nim wyglądają mniej więcej... tak:


Cena zależna jest od pojemności no i od miejsca gdzie kupujemy. Ja swoje oleje kupuję w sklepie zielarsko-medycznym. Za butelkę 250ml płacę około 18zł.

A jaki jest Wasz ulubiony olej?

Pozdrawiam!

Gładkie dłonie z lotionem do rąk Isana, Moments of Sense.

Cześć.
Ostatnio mam obsesję na punkcie kremów do rąk, muszę jakiś mieć ciągle, co chwilkę wsmarowuję hurtowe ilości specyfików w moje ręce. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok lotionu do rąk Isana, który poleciła mi gorzka.


Oprócz tego, że lubię jak coś ładnie wygląda (a wygląda ślicznie, w dodatku opakowanie jest w moim ulubionym ostatnio kolorze) i pachnie (o tym za chwilę) to lubię też funkcjonalność i wygodę, w tej kwestii Isana zdecydowanie przoduje. Opakowanie z pompką zdecydowanie ułatwia stosowanie produktu. Bardzo sprawnie działa także blokowanie pompki co pozwala nam bezstresowo z naszym lotionem podróżować.
Jak już wspomniałam wyżej produkt pachnie cudownie, lekko słodko, intensywnie (ponoć pachnie jak olejek Fur mama z Rossmana, ale nie wąchałam więc nie wiem), zapach bardzo długo utrzymuje się na skórze.


Konsystencja jest bardzo dobra, ani zbyt rzadka, ani zbyt gęsta. Łatwo się rozsmarowuje i bardzo szybko się wchłania nie pozostawiając tłustego filmu, a wszystko dlatego, że nie zawiera olejów mineralnych, silikonów ani parabenów.
No i najważniejsze, działanie! Dłonie są po nim cudowne, miękkie, wygładzone, przyłapuję się na tym, że sama siebie głaszczę po dłoniach. Efekt utrzymuje się długo a nie tylko do umycia rąk co jest dla mnie bardzo ważne, bo lubię budzić się rano i czuć, że moje dłonie są równie gładkie jak wieczorem. Jedyne co, to nie radzi sobie z moimi bardzo suchymi skórkami wokół paznokci, ale z nimi mało co sobie radzi, więc już mu to wybaczę.
Ostatnim już chyba jego plusem jest to, że jest bardzo wydajny! Aby dokładnie nasmarować całe dłonie wystarczy pół naciśnięcia pompki. Używam go 2,5 tygodnia po kilkanaście razy dziennie, czasami grubą warstwę na noc pod rękawiczki a zużyłam około 1/5 z 300ml butelki.
A żeby dopełnić pulę szczęścia to kosztuje zaledwie 7zł w Rossmannie.

Minusów nie zauważyłam. Jeśli więc chcecie fajnego, wydajnego i niedrogiego kremu do rak na co dzień, z czystym sumieniem polecam Wam ten lotion. Jednak musicie się spieszyć, bo to edycja limitowana.

Miałyście? Macie? A może chciałybyście mieć? 

Pozdrawiam!

Trzy razy nie dla Beach Wood, Yankee Candle.

Witajcie!
Dzisiaj, jak to w poniedziałek przyszedł czas na coś dla duszy. Choć zapach, o którym napiszę dzisiaj nie do końca będzie dobry dla ducha, dla ciała z resztą też nie.


Naczytałam się na temat tego wosku bardzo dużo dobrego, same zachwyty, pochwały, pozytywne recenzje. Myślałam wiec, że i u mnie się sprawdzi, że będzie kolejnym woskiem nad którym moje zachwyty nie będą miały końca. Pewnego pięknego dnia postanowiłam więc odpalić ten cud... i właśnie tu miało miejsce mocne zderzenie oczekiwania vs rzeczywistość.
W pierwszym momencie poczułam sól, ale taką okropną, złą, miażdżąca, brr okropieństwo! Chwilę później jednak sól zelżała a jej miejsce zajął zapach stęchlizny, starej, zawilgłej, sto lat niewietrzonej piwnicy. Po prostu coś okropnego. Wiem, że to drewno na plaży, wiem, że skoro na plaży to pewnie wilgotne, ale aż tak? Chyba nic więcej na jego temat powiedzieć nie mogę, dla mnie po prostu śmierdzi!
Niestety jest to jeden z trzech zapachów, które na kilka dni skutecznie obrzydziły mi odpalanie wosków YC. Jest to zapach "olejowy" czyli taki, którym pozbywam się niechcianych zapachów kuchennych.

Miałyście ten wosk? Spodobał Wam się czy może miałyście podobnie jak ja?

Pozdrawiam!

PS Małe ogłoszenie parafialne. Z góry bardzo Was przepraszam za jakość starszych zdjęć wosków, niektóre kupiłam kilka miesięcy temu, a wtedy moje zdjęcia wołały o pomstę do nieba. A niestety wiadomo jak to jest z woskami YC. Jak już otworzymy to zbyt ładnie nie wyglądają. Więc zdjęcia robione na bieżąco na pewno postaram się robić jak najładniejsze, a te starsze jakoś musimy znieść.

Ile kosztuje bloger?

Cześć!
Dzisiaj niedziela, czyli chwila na jakieś refleksje o życiu i przemijaniu, może nie dla każdego, ale na moim blogu od dzisiaj tak.
Postanowiłam poruszyć temat, który irytuje i.. smuci mnie od jakiegoś czasu. Na co dzień się z tego śmieję, bo chyba inaczej już się nie da, ale tak naprawdę nie ma w tym nic śmiesznego.


Blogowanie jest teraz modne, jest na czasie, możemy znaleźć blogerskie kubki, blogerskie ubrania, blogerskie gadżety, wszystko co blogerskie jest w cenie, bo blogowanie jest w cenie. Szkoda tylko, że cenę za siebie, za swoje zdanie mają także niektórzy blogerzy.
Co mam na myśli? Dokładnie na myśli mam to, że coraz częściej trafiam na blogi, których autorzy przyjmą wszystko, nieważne czy to kosmetyk czy kiełbasę, czy odświeżacz do powietrza. Przyjmą wszystko i napiszą o nim wszystko co chce producent, byle tylko to dostać.
Powiedzcie mi czy po to czytacie blogi? Bo ja myślałam, że po to żeby się czegoś dowiedzieć, dowiedzieć czegoś prawdziwego, czegoś co pomoże nam w wyborze jakiejś rzeczy. Zawsze myślałam, że w tym tkwi sedno blogowania, że o to w tym wszystkim chodzi. Jak widać człowiek uczy się przez całe życie, jak widać teraz nieważne co się pisze, ważne że miało się okazję "przetestować".
Ludzie czy Wy nie macie do siebie szacunku? Wiem, że człowiek jest w stanie zrobić dużo za pieniądze, bardzo dużo, ale żeby cieszyć się z ochłapów jakie rzucają Wam producenci żeby zrobić sobie reklamę? Wielu z Was powie wyluzuj, to tylko blog, przecież niech każdy robi co chce. Owszem niech robi co chce, ale takie osoby jedynie psują opinię o blogerach, powodują, że wiele z Nas, uczciwych blogerów, którzy piszą dla przyjemności spychanych jest do jednego worka naciągaczy, wyłudzaczy i oszustów. Nie powinno tak być.
Nie mówię by nie korzystać z współprac, przecież wszystko jest dla ludzi, ale na normalnych, uczciwych warunkach. Może to tylko opinia na blogu, ale to wszystko świadczy o Was, o Waszej uczciwości, szacunku do czytelnika, dlaczego jesteście gotowi sprzedać to za paczkę wegetariańskich kiełbasek?

Być może napisałam to zbyt ogólnikowo, oczywiście post nie jest kierowany do solidnych, uczciwych blogerów, którzy blogują dla przyjemności, dla których współpraca może być tylko miłym dodatkiem do całej reszty.

Co o tym myślicie? Macie podobne zdanie jak ja czy może całkowicie odmienne? 

Pozdrawiam.

That's what i mint! Essence Colour&Go, nr 146.

Cześć.
Dzisiaj przychodzę z recenzją, recenzją lakieru do paznokci, mojego ukochanego miętuska. To chyba pierwszy lakier, którego kupiłam drugą buteleczkę. 
Mowa tutaj o lakierze Essence Colour&Go, nr 146 that's what i mint! 


Długo szukałam idealnie miętowej mięty, wszystkie zawsze były albo za ciemne, albo za jasne, albo po prostu nie takie. Kiedy na półce zobaczyłam ten lakier, wiedziałam, że to mięta idealna dla mnie.
Buteleczki lakierów Essence chyba każdy zna, więc nie muszę ich nikomu przedstawiać.


Oprócz koloru, który jest piękny od razu wiedziałam, że będzie się nim świetnie malowało. Dlaczego? Z powodu szerokiego pędzelka. Jest taki jakie lubię najbardziej. Szeroki i płaski. W przypadku moich bardzo wąskich paznokci wystarczy przejechać raz i mam pokrytą całą płytkę na szerokość. 
Konsystencję ma bardzo gęstą, dla mnie to też plus, bo bardzo nie lubię rzadkich lakierów. Jeśli chodzi o krycie to spokojnie wystarcza jedna warstwa, ja jednak zawsze dorzucę drugą by pozbyć się delikatnych prześwitów w niektórych miejscach. Schnie w bardzo przyzwoitym czasie, po jednej. cienkiej warstwie w ciągu 3-4 minut spokojnie można wykonywać dowolne czynności. 

Przepraszam za skórki, ale nie umiem sobie z nimi poradzić. Ciągle jednak dzielnie walczę. 

Na zdjęciu są nałożone dwie warstwy a na to top, sam lakier w sobie nie ma takiego połysku. Na paznokciach utrzymuje się spokojnie 3-4 dni bez odprysków, możliwe jedynie delikatne ścieranie końcówek.
Cena to około 6-7zł za buteleczkę o pojemności 8ml. 

Lubicie lakiery Colour&Go? 

Pozdrawiam! 

Dzień z życia moich włosów #3

Cześć!
Dzisiaj czwartek, dzień który na moim blogu będzie poświęconych włosom! Skoro tak to postanowiłam zrobić włosowy codziennik. Moja pielęgnacja od zeszłego piątku była bardzo ograniczona, ponieważ kilka rzeczy musiałam wyeliminować żeby kolor mi dobrze "siadł". Powinnam jeszcze wystrzegać się olei, jednak nie wytrzymałam...


Zestaw na dziś:
Olej: sezamowy, mój ulubiony! Wiedziałam, że moje włosy się z niego ucieszą, bo go uwielbiają. Muszę w końcu poświęcić mu osobny post.
Mycie: wahałam się między Facelle a babydream, zdecydowałam się jednak na Facelle, ponieważ ta zdecydowanie mniej plącze mi włosy. Po babydream są bardzo tępe.
Odżywki: do spłukiwania odżywka L'oreal, która dołączona byłą do farby, postanowiłam ją wykorzystać.
bez spłukiwania. Joanna mak i bawełna, do włosów farbowanych. Wybrałam ją właśnie chyba dlatego, że jest do farbowanych.
Stylizacja: w ostatniej buteleczce widać gluta lnianego, który w końcu jest glutem a nie wodą! Oprócz tego ręcznikowanie (a raczej koszulkowanie) no i suszenie z dyfuzorem.



Mniej więcej tak wygląda to w praktyce. Od dawna nie miałam tyłu lepszego niż przód. Włosy są bardzo miękkie, bardziej błyszczące i widać, że potrzebowały tego oleju w końcu! Kolor nieco się wypłukuje niestety, ale tak to już jest z rudościami.

Pozdrawiam!

Nawilżenie idealne sponsoruje waniliowy balsam do ust marki Carmex.

Cześć!
Skoro wczoraj był Poniedziałek dla duszy to dzisiaj czas na Wtorek dla ciała. Oprócz tego spodziewajcie się Czwartku dla włosów, Soboty dla paznokci i... Słowa na niedzielę. Jak już wczoraj wspomniałam, nieco zmieniłam zasady dodawania notek. No, ale do rzeczy...

Całkiem niedawno zaczęłam mieć problem z przesuszonymi ustami, pękały, szczypały, bolały wręcz. Przy okazji wizyty w Rossmanie postanowiłam kupić coś co pomoże mi sprawę załagodzić. Stojąc przy półeczce z specyfikami do ust w oko wpadł mi sławny Carmex. Podchodziłam do niego dość sceptycznie twierdząc, że to pewnie przesada i na pewno nie jest taki fajny.


Skusiłam się na waniliowy balsam do ust. Zdecydowałam się na ten wysuwany sztyft, a nie w tubce czy słoiczku, ponieważ wydaje mi się wygodniejszy. No i w sumie jest, oprócz tego, że wykręcanie nie zawsze działa tak jak powinno. Kiedy wysunie się za daleko trzeba pomóc sobie palcem by z powrotem go schować.
Zapach nie do końca przypomina wanilię, ale przecież ma on nawilżać a nie pachnieć.


Jeśli chodzi o działanie to nie mam mu nic do zarzucenia, powiem więcej! Jestem trochę zdziwiona, bo nie nastawiałam się na tak dobre nawilżenie! Już po pierwszym użyciu zauważyłam różnicę, po kilku usta były cudownie miękkie, nie było mowy o suchych skórkach. Po prostu w tej kwestii ideał. Chyba jeszcze nie miałam balsamu do ust, który faktycznie działałby tak zauważalnie. Dodatkowo balsam zawiera filtr SPF 15.



Jak widać na zdjęciu wyżej, produkt pozostawia delikatny efekt wilgotnych ust. Niestety nie utrzymuje się on długo, bo tylko kilkanaście minut, dopóki produkt się nie wchłonie. Balsam zawiera menthol więc po użyciu mocno chłodzi usta, odczuwalne jest wręcz delikatne mrowienie. Jeśli chodzi o mnie to zupełnie mi to nie przeszkadza.

Podsumowując:
Jeśli szukacie czegoś co porządnie nawilży Wasze usta z czystym sumieniem mogę polecić Wam ten produkt. Cena to około 10zł.

Miałyście go, jak się spisał? 

Pozdrawiam!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...