Kringle dusiciel, czyli 'deszczowy dzień'.
Cześć!
Mój blog płacze, bo go zaniedbuję, bo nie mam czasu, nie mam pomysłów, mam za mało kosmetyków i nigdy nie zdążę zrobić zdjęć przy świetle dziennym.
Dzisiaj będzie o wosku, bo to jedyne rzeczy o których mogę napisać kiedy nie mam o czym pisać, bo to jedyne obiekty, które fotografuję od razu po otrzymaniu więc zawsze mam ich zdjęcia.
Dzisiaj będzie o zapachu, który jest cudowny i mocny, chyba aż za mocny...
Na Kringle skusiłam się już jakiś czas temu, przy jednym z pierwszych zamówień jakichkolwiek wosków. Pierwszy zapach pokochałam tak bardzo, że zapragnęłam mieć kolejne. Mam dopiero 4, bo jednak cena (11-13zł) jest dość wysoka w porównaniu z woskami YC.
Zachwycona woskiem November Rain postanowiłam pójść w deszczowe zapachy. Skusiłam się na Deszczowy dzień od Kringle.
Wygląda przepięknie, ogólnie opakowania wosków Kringle są piękne. Na sucho pachniał bardzo przyjemnie, od razu się w nim zakochałam, świeżość, naturalność, wyraźny ozon. Chwilę jednak zwlekałam z jego odpaleniem.
Nadszedł jednak ten cudowny dzień i trafił on do mojego cudownego kominka. Jeszcze dobrze się cały nie roztopił a już czuć go było w całym pokoju. 10 minut później zajął całe piętro, po kilku minutach parter a jeszcze później... piwnicę. Czuć go było wszędzie, po prostu wszędzie! Po pół godziny zgasiłam podgrzewacz i... otworzyłam okno. Gryzły mnie oczy, kręciło w nosie. Wietrzenie nie pomogło. Nadal go czułam. Na drugi dzień też. Czułam go we włosach, w pościeli. Wszędzie. Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego killera!
Wiem, że dałam go zdecydowanie za dużo, dzisiaj naprawiłam swój błąd, dałam go mniej i nadal pachnie okropnie mocno, nadal czuć go nawet w piwnicy, ale nie gryzie, nie kręci, nie drażni. Jest...
No a jak pachnie? Pachnie świeżością! Nie jest to co prawda naturalny zapach jak wydawałoby się na sucho, jest dość perfumeryjny, chyba nawet bardzo perfumeryjny. Jedyne co w nim czuję naturalnego to ozon. Zapach parującej ziemi po deszczu, ale to tylko jedna nuta, którą da się wyczuć kiedy zapach już zaczyna znikać. Szczerze przyznam, że polubiłam go, mimo pewnego rodzaju sztuczności, której w innych woskach nie czułam i mimo intensywności, która dusi i zabija. Kiedy się skończy (a CZUJĘ, że to nastąpi nieprędko) na pewno kupię ponownie.
Miałyście woski Kringle?
Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kringle nie miałam. Jestem na etapie YC, a właściwie to w przerwie, bo szukam nowego kominka. Mój okazał się kijowy ;)
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze ale nie lubię takich intensywnych, chyba że w niewielkich ilościach. :) Zapach nawet ciekawy. :)
OdpowiedzUsuńSą takie produkty, które mimo, że mnie denerwują to i tak mam ochotę do nich wracać. Nigdy nie widzialam tych wosków, ale faktycznie, cena bardzo wysoka. Kiedyś się na pewno skuszę, ale jak dostanę migreny to zwalam winę na Ciebie :P
OdpowiedzUsuńChyba bym nie zniosła tak intensywnego zapachu. Mam bardzo wyczulony węch i jeśli coś pachnie zbyt mocno szybko robi mi się niedobrze. Ja póki co zażynam żurawinę z mandarynką z YC. :)
OdpowiedzUsuńOstatnio chyba jakaś pechowa jesteś :D Biedactwo moje :*
OdpowiedzUsuńTrzymaj się tam, bo czytając początek wnioskuję, że nie najlepiej jest :*
OdpowiedzUsuńTo Ci dopiero killer - może jednak sobie taki jeden wosk kupię? :D
Fakt dosyć wysoka cena, może inny zapach byłby lepszy i by aż tak nie przeszkadzał ;-)
OdpowiedzUsuńNo to musi mieć potężną dawkę mocy ;D ja ostrożnie aplikuję woski bo nie raz właśnie musiałam wietrzyć i bolała mnie głowa.
OdpowiedzUsuńCiekawią mnie kringle bo do tej pory ich nie miałam.