Słodycz nad słodycze, czyli Honey Blossom od Yankee Candle.

Cześć!
Nie wiem czy wiecie, ale postanowiłam nieco zmienić tryb pisania notek, postanowiłam pisać 5 postów tygodniowo, każda notka w pewnej "kategorii". Poniedziałek, jako że dzień znienawidzony przez wszystkich mianowałam go Poniedziałkiem dla duszy. Czyli w każdy poniedziałek raczyć Was będę recenzją któregoś z wosków z mojej skromnej kolekcji. Wosków mam ponad 40, więc jeśli miałabym pisać o każdym z nich raz w tygodniu to mam zapas na poniedziałkowe notki na ponad 9 miesięcy.

Dzisiaj już ostatni dzień marca, miesiąca w którym jednym z dwóch zapachów miesiąca był Honey Blossom. To właśnie on będzie bohaterem dzisiejszej notki.


Już po samej nazwie wnioskować możemy z czym będziemy mieć do czynienia. Dlatego właśnie mi się spodobał, uwielbiam słodkie zapachy. Teoretycznie jest to zapach kwiatowy, choć kwiaty w jakimś stopniu są wyczuwalne, nie są motywem przewodnim. Miodowe kwiecie, jest zapachem mocno słodkim, po pewnym czasie ciężkim. Miałam kiedyś bardzo podobne perfumy, które na dłuższą metę były nie do zniesienia, nie dla mnie ale dla osób, które mnie otaczały.
Miód obecny w tym wosku zdecydowanie przytłacza aromaty kwiatowe i o dziwo mi się to podoba. Może dlatego, że ja po prostu nie przepadam na kwiatowymi zapachami? Jest to wosk, który unosi się w powietrzu po zgaszeniu jeszcze bardzo długo, osoby którym się nie spodoba moją mieć z nim problem, bo bardzo ciężko go wyrzucić z pomieszczenia.
Wosk podczas palenia jest niesamowicie intensywny, czuć go jeszcze przy trzecim paleniu (każde po ok 5 godzin), gdzie daję go naprawdę niewiele. Osoby, które nie lubią mocnych, słodkich zapachów może przyprawić o mdłości. Najgorsze jest w nim to, że nie można go do niczego porównać, a przynajmniej ja nie potrafię. Z innymi zapachami nie mam takiego problemu, a tu mogę powiedzieć jedno, jest okropnie mocny i jeszcze bardziej słodki.

Miałyście ten wosk? Jeśli tak, co o nim sądzicie? Jeśli nie, kusi was czy wręcz przeciwnie? 

Pozdrawiam!

Jak zostałam ruda, czyli wiosenne, włosowe porządki.

Cześć Kochani!
Słońce świeci, piękna pogoda, ciepło aż miło! Wiosna, po prostu wiosna... A skoro wiosna to postanowiłam wziąć się za porządki, te włosowe porządki. Od jakiegoś czasu marzył mi się rudy, w zeszłym roku próbowałam ściągać kolor dekoloryzatorem i w ten sposób do tego wymarzonego rudego dojść, jednak nie bardzo mi wyszło o czym możecie przeczytać tutaj.

W tym roku postanowiłam zrobić podejście drugie, jak się okazało skuteczniejsze. Nie chciałam męczyć moich włosów samym rozjaśniaczem więc postawiłam na kąpiel rozjaśniającą, która w moim przypadku składała się za pierwszym i drugim razem z: rozjaśniacza Joanny do pasemek i balejażu+maska Biovax 3 oleje + szampon Garnier, avokado i masło karite, natomiast w przypadku trzeciego razu, rozjaśniacz Joanna do całych włosów + maska aloesowa Natur Vital
Rozjaśnianie miałam robione trzy dni pod rząd, zaczynając od wtorku. Na zdjęciu zobaczyć można jak mniej więcej wyglądał efekt rozjaśniania, pierwsze zdjęcie kolor wyjściowy.



Jak widać rozjaśnienie znaczne.Włosy są niemalże proste na zdjęciach po rozjaśnianiu, ponieważ suszyłam je na prosto, na szczotce by dobrze widzieć kolor. 
Jeśli chodzi o kondycję włosów po rozjaśnianiu to jest bardzo dobrze, końcówki, którym się najbardziej dostało poszły do ścięcia mimo wszystko, oprócz tego włosy są jedynie przesuszone i nic więcej im nie dolega. 


Farba na jaką postawiłam to L'oreal Preference, Pure Paprika. Kolor typowo rudy, mocny, intensywny, cudowny. Ciągle zerkałam na opakowanie myśląc kiedy nadejdzie ten piękny dzień i ujrzę taki kolor na swojej zakręconej czuprynie.

Farba sama w sobie jest bardzo dobra i co najważniejsze bardzo wydajna, dwa opakowanie idealnie pokryły całe moje dość długie i bardzo gęste włosy. Farba nie pachnie zbyt intensywnie, przez co nie jest drażniąca.
Zaraz po nałożeniu zaczęłam moje włosie obserwować, zobaczyłam że odrosty robią się... neonowo-pomarańczowe, spoglądałam na resztę i miałam wrażenie, że nic się nie dzieje. Byłam tak zdenerwowana, że pieniądze, czas i kondycja moich włosów poszła się kochać, że nie mogłam usiedzieć na miejscu. Farbę od momentu nakładania trzymałam na włosach 35 minut. Nareszcie nadszedł ten moment i poszłam włosy umyć, zobaczyłam rudy brąz... Już zaczęłam się denerwować, ale postanowiłam dać im szansę. Domyłam, nałożyłam odżywkę bez spłukiwania, żelu, wrzuciłam je do dyfuzora i zaczęłam suszyć, aż się denerwowałam co to będzie jak je z niego wyjmę, ku mojemu zdziwieniu ujrzałam to...


Przepiękny, przecudowny, przeintensywny, przerudy.. rudy! Moja siostra ochrzciła mnie marchewką i nawet zrobiła im zdjęcie z tyłu.


Widać, że są przesuszone, ale to się da naprawić. Po fryzjerze mam podcięte końcówki, całe włosy obcięte są w U i wycieniowane, dzięki czemu lepiej się kręcą i są odbite od głowy.
Jestem przeszczęśliwa patrząc na efekt! Czuję się pewnie, kobieco i  w ogóle nie mogę się na siebie napatrzeć, mam nadzieję, że ten kolor zostanie ze mną na długo.

A Wam jak się podobam w takiej fryzurze?

Pozdrawiam! 

Nowości w pachnącym pudełku!

Cześć!
Nie było mnie prawie tydzień, przepraszam. Już wracam! Od przyszłego tygodnia będę już pisać regularnie, więc się nie martwcie.

Dzisiaj notka, muszę przyznać taka trochę żeby nie było pusto. Więc pochwalę Wam się co tam nowego u mnie znalazło się w pachnącym pudełku.
Z racji tego, że w niedzielę zrobiłam sobie wyprawę do gorzkiej, miałam możliwość zakupu Yankee Candle stacjonarnie. Oczywiście nie omieszkałam skorzystać z tego przywileju i w taki sposób swój dom znalazło u mnie osiem wosków i świeca.


Postawiłam na świecę z limitowanej, wiosennej edycji Yankee Candle. Sweet Pink jak sama nazwa wskazuje jest zapachem słodkim, trochę cukierkowym. Gdzieś tam w tle wyczuwalny jest zapach kwiatów. Świeczka stoi i czeka na swoją kolej, bo jest tak śliczna, że aż żal ją odpalić.


Osiem wosków które kupiłam to w sumie sześć zapachów, bo trzy są w jednym zapachu. Jak widać króluje niebieski.

November Rain, to właśnie on jest w trzech sztukach. Zapach o którym pisałam dwa razy. Raz w przypadku wosku tutaj, oraz w przypadku świecy tutaj. Zapach, którego zrobiłam sobie niewielki co prawda, ale jednak zapas, bo niestety jest wycofywany.
Lake Sunset, zapach legenda o którym czytałam mnóstwo i stwierdziłam, że muszę go wypróbować. Na sucho bardzo mi się podoba, myślę że się polubimy.
Turquoise Sky, pachnie mi... wiatrem. Ale to na sucho. Czytałam, że może być "kiblowy" co mnie nie cieszy. Ale co nos to opinia więc zobaczymy.
Garden Sweet Pea, wszystko co ma w nazwie sweet mi się podoba.
Pineaple Cliantro, nie wiem w sumie czemu ten wosk znalazł się w moim posiadaniu, bo... nie lubię zapachu ananasa, ale może zaskoczy mnie jak Kringlowska różyczka?
Black Plum Blossom, nowość z serii Q2 na 2014r od YC. Pachnie cudnie na sucho, pachnie.. wiosną!

Jak widać jeszcze żadnego z wosków nie paliłam, oprócz oczywiście November Rain, ale jak tylko nadrobię to będę pisać recenzje na bieżąco.

To tyle z zakupów, ale są jeszcze dwie nowości które pojawiły się może nie koniecznie w pachnącym pudełku, bo by się do niego nie zmieściły, ale są.
Tydzień temu sklep goodies.pl na instagramie ogłosił konkurs na wiosenne zdjęcie z produktami Yankee Candle. Nieśmiało wysłałam swoją prace, która prezentowała się dokładnie tak.


Była to gra warta świeczki, ba! Nawet dwóch świeczek, bo do wygrania były dwa średnie słoje, White Gardenia i A Child's Wish.

W poniedziałek zobaczyłam na instagramie goodies moje zdjęcie! Nie muszę chyba mówić jak się cieszyłam. Takim oto sposobem dzisiaj rano zamieszkały ze mną te oto dwie cudowne świece.


To moje pierwsze średnie słoje! Cieszę się niezmiernie, choć muszę przyznać, że kwiatowe zapachy to nie do końca moja bajka.
Wosk A child's wish miałam, był bardzo słaby choć zapach miał bardzo przyjemny, w świecy natomiast wydaje się być dużo bardziej intensywny. Jestem ciekawa jak sprawdzi się świeca. Wosk White Gardenia wąchałam w sklepie stacjonarnym, był bardzo słodki, w świecy pachnie dużo delikatniej i naturalniej, kiedy otwieram słoik mam wrażenie jakbym wąchała świeże kwiaty.


Jak widać nowości sporo, ale niedawno przekonałam się, że pięknych zapachów nigdy dość!

A w pachnącej sferze Waszego życia pojawiły się jakieś nowości?

Pozdrawiam!

Ikat'owy zawrót głowy, czyli Klub Paznokciowy tydzień XVII.

Cześć!
Kolejny tydzień Klubu Paznokciowego zleciał bardzo szybko. W tym tygodniu też postanowiłam coś zmalować. Tym razem do wykonania było ikat print nails. Wzór prosty, ale efektowny można się bawić i bawić, kolorami.

Moja interpretacja ikat print nails wygląda następująco!



Może do ideału daleko, ale jednak mi się podoba, tym bardziej, że to moje pierwsze wykonanie tego typu zdobienia! Jest kolorowo i wyjątkowo. Wzór jest prosty w wykonaniu, myślę, że przy odrobinie wprawy można by było stworzyć prawdziwe cudo.


Lakiery jakich użyłam, od lewej:
my Secret, Herdener 3in1, jako top
Lovely, Classic Nail Polish, nr 25
Miss Sporty, Lasting Colour Maxi Brush, nr 080
Vipera, Polka, nr 54
Golden Rose, Paris, nr 217
Essence, Colour&Go, nr 109



Pomagały mi też dwa  niezastąpione pędzelki.

Jak Wam się podoba zdobienie? 

Pozdrawiam!

Raj dla nosa, ale nie do końca dla ciała. Farmona olejek do kąpieli, wiśnia i porzeczka.

Witajcie Kochani!
Piękny dzień dzisiaj mamy, czuć wiosnę wszędzie. W takie dni aż chce się żyć. Mam nadzieję, że i Wam pogoda dopisuje a jeśli nie pogoda to mam nadzieję, że humor mimo wszystko.

Dzisiaj będzie o olejku do kąpieli, którego zapach kojarzy mi się z latem, ale korzystając z tej ciepłej aury co prawda wiosennej stwierdziłam, że warto o nim wspomnieć.
Na zewnątrz się zazieleniło więc chcąc wprowadzić trochę tego klimatu na bloga postanowiłam zrobić zdjęcia na dworze.


Bardzo lubię te nowe Farmonowskie opakowania, są takie.. słodkie. Nie wiem jak inaczej to nazwać, są po prostu ładne. Bardzo duży plus za to, że buteleczka jest przezroczysta, lubię mieć nad wszystkim kontrolę dlatego cieszę się, że mogę bez problemu sprawdzać ile kosmetyku jeszcze mi zostało.
Jak wspomniałam w tytule zapach jest obłędny, pachnie jak lody wiśniowe (pewnie dlatego kojarzy mi się z latem), jest tam jedna nuta, która do wiśni nie pasuje i jest to chyba ta kwaskowatość porzeczki, ale jest bardzo mało wyczuwalna. Szkoda tylko, że pachnie bardzo krótko i po wyjściu z wanny od razu zapominamy czego użyliśmy do kąpieli.


Konsystencję ma bardzo gęstą, przez co ciężko jest go nałożyć na ciało samą dłonią, zachowuje się bardziej jak balsam, mimo że ciało jest mokre. Bardzo mocno pieni się jeśli nalejemy go wprost do wanny, na ciele nieco mniej. W olejku są zawarte drobinki, wyglądają jak brokat.
Mocno barwi wodę, jeśli przesadzimy z ilością wlewając go bezpośrednio do wanny, woda wygląda jakbyśmy przed chwilą zatłukli w niej stado dzikich bizonów.
Sam olejek nie robi moim zdaniem nic więcej jak tylko myje, nie zauważyłam nawilżenia, nic z tych rzeczy. Pachnie ładnie, ale krótko, ładnie wygląda, myje... ale to chyba tyle.
Jest bardzo wydajny, używam go od dwóch miesięcy niemalże codziennie a jest go jeszcze bardzo dużo.

Pewnie kupię go jeszcze w wersji karmelu z cynamonem, bo uwielbiam ten zapach no i w sumie od takiego myjadła nic więcej nie oczekuję jak tylko tego żeby porządnie mnie umył.

Miałyście ten olejek? Co o nim sądzicie?

Pozdrawiam!

Porozmawiajmy o inności.

Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do Was z zagadnieniem, które dla niektórych jest lekkie i przyjemne a dla innych ciężkie, czasami pozostawiające jakąś traumę. Zazwyczaj te dwie strony to przeciwne obozy. Każdy z nas kiedyś w jednym z nich był, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli nie, zazdroszczę.



Dla większości osób słowo inny jest nacechowane negatywnie, dość często i mylnie niestety słowo to jest synonimem słowa gorszy. Ale czy do końca tak jest? 
Żyjemy w świecie gdzie wszystko ma określone normy. Jest norma w jakiej powinniśmy się mieścić wagowo, norma jakiego powinniśmy być wzrostu, norma jakiego koloru powinniśmy mieć włosy, norma co powinniśmy mieć w spodniach, norma wielkości naszego biustu, norma wielkości naszego nosa, uszu, ulubionej muzyki a nawet istnieje norma tego z kim sypiamy. Normy te da się naciągnąć, ale są to przypadki odosobnione. 

Co się dzieje kiedy wychodzimy poza normę? 

Wszystko zależy od tego w jakiej kwestii poza tę normę wychodzimy. Nierzadko możemy zyskać wtedy nowe pseudonimy i co ważne, stracić znajomych, przyjaciół. Ważysz za dużo? Jesteś spasłą świnią. Jesteś mężczyzną i kochasz mężczyznę? Jesteś obrzydliwym pedałem. 
Chyba każdy z nas był kiedyś w takiej sytuacji, że został przez kogoś wyśmiany, wytknięty palcem. Czy to w przedszkolu, czy w podstawówce czy nawet na studiach. Jeśli są osoby, których to nie spotkało, po raz kolejny zazdroszczę.
I wiecie co jest w tym najgorsze? Że mimo tego wszystkiego sami robimy dokładnie to samo. Zachowujemy się zupełnie tak samo, wytykamy palcami, obgadujemy. Czy to na ulicy czy to w pracy, szkole, wszędzie. 
Nie potrafimy zaakceptować inności, oryginalności i wyjątkowości drugiego człowieka. 
Telewizja, internet, prasa przesycone są informacjami na temat tego co jest odpowiednie, jak powinno się żyć, od dziecka wpajane są normy (nie mówię tutaj oczywiście o pewnych normach społecznych, które są oczywiste i normalne), których nagięcie nie jest dobre. Mówi się o schematach według których należy postępować, mówi się o wadze którą trzeba osiągnąć by być atrakcyjnym, mówi się jakie zarobki należy mieć by nie spaść pod kreskę, mówi się jakiej muzyki należy słuchać by być popularnym. 
Mówi się o wszystkim tylko nie o indywidualności człowieka. Propaguje się homoseksualizm jednocześnie po cichu mówiąc, że to złe, że to zboczeńcy. Próbuje się ujednolicić każdego, zabić w ludziach swobodę, chęć do bycia sobą i nawet jeśli są przypadki które stłamsić ciężko, banda wychowanków internetu skutecznie obrzydzi im życie. 

Wystarczy przejrzeć internet, poczytać komentarze. Komentarze coraz młodszych ludzi, komentarze wulgarne, obraźliwe. Na temat wyglądu, upodobań innych osób, często obcych. A najgorsze jest to, że nie widzą w tym nic złego, nie czują, że mówią to do drugiego człowieka, który czuje, którego takie słowa bolą. Nie przeraża Was to? Nie przeraża Was to co dzieje się z teraźniejszą młodzieżą? Młode dziewczyny głodzą się, bo usilnie chcą być szczupłe, bo w tap madl powiedzieli, że 50kg to za dużo. Chłopcy chcą zaliczyć w wieku 13-14 lat, bo inaczej ich odrzucą, bo będą inni, bo ktoś ich wyśmieje. 
Dochodzę do wniosku, że aby żyć spokojnie w dzisiejszych czasach należy być dokładnie takim człowiekiem jakim nakazują być nam media. Należy nosić to co każdy, wyglądać jak każdy, jeść to co każdy. Być jak każdy. A podobno oryginalność ma tak dużą wartość, przykro że tylko w teorii. 

Przyłapałam samą siebie, że chciałabym być jak każdy. Nie jestem typem chucherka, swoje ważę i spotkało mnie mnóstwo nieprzyjemnych sytuacji z tego powodu, ale wiecie... mimo wszystko czuję się ze sobą dobrze, albo powiem inaczej. Czułabym się ze sobą dobrze gdyby nie inni ludzie, gdyby nie ich komentarze, przykre (także tutaj na blogu!), gdyby nie ich spojrzenia. Czułabym się ze sobą dobrze, ale w tym wypadku.. chciałabym być jak każdy. Dla świętego spokoju. I wiem, że nie tylko ja. 

A Wy wolicie być każdym czy sobą mimo wszystko? Jak zapatrujecie się na osoby odbiegające od normy?

Pozdrawiam! 

Pędzlem malowane, czyli powrót do Klubu Paznokciowego! Tydzień XVI.

Witajcie!
Jakiś czas temu byłam dzielną klubowiczką Klubu Paznokciowego i co tydzień jako jedna z pierwszych wstawiałam swoje zmalowane dziwactwa na blogu. Przez całe 7 tygodni. A później paznokcie zaczęły mi się łamać nie miałam na czym malować i tak na 9 tygodni klub paznokciowy poszedł w odstawkę. Jednak teraz gdy paznokcie trochę urosły postanowiłam wrócić do gry i znów co tydzień malować nowe wzorki!

W tym tygodniu inspiracją były paznokcie zmalowane pędzelkiem a dokładniej fan brush nails. W sumie dopiero się dowiedziałam, że takie zdobienie właśnie tak się nazywa! Ach człowiek się całe życie uczy. Co mi wyszło? Wyszło średnio jak zawsze ale proszę bardzo!



Jak widać wyszło średnio, niestety ale w sumie po to mamy klub żeby się szkolić. Może nieco bliżej...

                  
Tak, wiem mam okropne skórki! Więc proszę dziewczyny kochane pomóżcie co mam z nimi zrobić?! Plus taki, że nauczyłam się ich nie malować tak jak wcześniej!

                         
Do mojego zdobienia użyłam takiego pędzelka. Zdobienie jest łatwe, szybkie i przyjemne. Lubię jego wielowymiarowość. Każdy paznokieć jest inny i za każdym razem wychodzi inaczej.


No i lakiery jakich użyłam do zdobienia od lewej:

Pierre Rene Top Flex, nr 235
Essence Colour & Go, nr 146
Biały lakier, którego nazwy nie widzę
My secret, Hardener 3 in 1. jako top coat

Jak Wam się podoba? Należycie do Klubu Paznokciowego?

Pozdrawiam!

Prawdziwie różana przyjemność. Nantucket Rose od Kringle Candle.

Witajcie Kochani!
Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie na fanpage'u sklepu internetowego Zapach Domu, w którym do wygrania była pachnąca niespodzianka. Niezwykle się cieszę, że udało mi się konkurs wygrać i kilka dni po ogłoszeniu wyników przyszła do mnie paczuszka z 5 zapachami Kringle Candle. Jednym z takich zapachów był zapach Nantucket Rose. Zapach, który w sumie od razu z góry przekreśliłam, bo fanką kwiatowych a tym bardziej różanych zapachów to ja nie jestem. Ale dałam mu szansę.


Tak bardzo jak byłam do niego nastawiona negatywnie tak bardzo zauroczył mnie przy pierwszym paleniu. Kiedy powąchałam go na sucho spodziewałam się typowego zapachu odświeżacza do powietrza, sztucznego, chemicznego i nie mającego nic wspólnego z prawdziwymi kwiatami. Dlatego moje zdziwienie było ogromne kiedy przy pierwszy paleniu zamiast poczuć natychmiastowe uderzenie chemii poczułam delikatnie uwalniającą się woń świeżych kwiatów.
Nie jest to zapach typowo różany, jest to mieszanka kwiatowa. Zapach jest niemalże identyczny jak ten charakterystyczny dla każdej kwiaciarni, taki kwiatowy, świeży, przyjemny i w jakiś sposób ciepły. Nie ma w nim żadnej sztuczności, żadnej chemii, nie jest w żaden sposób perfumeryjny.
Zapach utrzymuje się bardzo długo, przez pierwsze dwa palenia był tak samo intensywny (a dałam go naprawdę niewiele), przy trzecim paleniu ciągle był wyczuwalny, ale już nie tak intensywnie. Bardzo szybko roznosi się po pomieszczeniach, wypełnia całe mieszkanie, ale nie jest męczący i nachalny.

Dla każdej wielbicielki kwiatowych zapachów będzie idealny, skoro ja taka antykwiatowa dałam się zauroczyć.

Miałyście ten wosk? Lubicie kwiatowe zapachy?

Pozdrawiam!

Pozytywny, zielony i z nutką folkloru. Vipera Polka, nr 54.

Witajcie moi Kochani.
Ostatni temat przyjemny nie był dlatego trzeba nieco ocieplić atmosferę. świetnym pomysłem na to może być świeży, wiosenny i zielony lakier do paznokci. Nie sądzicie? 
Ten o którym dzisiaj napisze taki jest. Od razu mówię, że postaram się w końcu pisać krótko, zwięźle i na temat bez rozwlekania się. 


Uwielbiam folklor, uwielbiam wszystko co z folklorem związane dlatego sam pomysł na serię Vipery spodobał mi się bardzo! Butelka o pojemności 5,5ml okraszona pięknym, folklorystycznym motywem kwiatowym jest przepiękna. Choć moim zdaniem lakiery w większych butelkach wyglądają lepiej, ale nie o wygląd tutaj chodzi. Z góry mówię, że kolory na zdjęciu przekłamane. Lakier jest bardzo intensywny, trochę neonowy i przepięknie pozytywny! 
Łatwo się odkręca, bo zakrętka nie jest śliska tylko ma wytłoczone paseczki. Pędzelek jest moim zdaniem za mały, za wąski (nie udało mi się zrobić ładnego zdjęcia pędzelka więc musicie mi uwierzyć na słowo). 

Konsystencja bardzo rzadka co jest dobre i złe, dobre, bo szybko schnie i nawet łatwo się rozprowadza. Złe, bo ma bardzo słabe krycie i smuży, oj smuży okropnie


Na zdjęciu powyżej można zobaczyć jak smuży, efekt też jest trochę z mojej winy, bo próbując wytrzeć skórki delikatnie wytarłam także lakier, ale nie zmienia to faktu, że widać iż kolor nie jest jednolity, zwłaszcza właśnie blisko skórek. Krycie jest bardzo słabe, na zdjęciu mam dwie warstwy a i tak końce prześwitują. Duży plus to trwałość, bez odprysków wytrzymuje 4 dni, jedynie końcówki zaczynają się ścierać, ale nie jest to tak bardzo widoczne.

Bardzo go lubię i chętnie upoluję inne lakiery z tej serii o ile gdzieś są, bo dawno ich nigdzie nie widziałam. Niestety nie pamiętam ile kosztował, ale google mówi mi, że 4,50zł więc to całkiem możliwe. 
Mam nadzieję, że się nie rozwlokłam za bardzo znów z postem.

Podobają Wam się takie intensywne kolory?

Pozdrawiam! 

Dlaczego ludzie blogów nie czytają?

Witajcie moi kochani Czytelnicy.
Powiedzcie mi czy się nimi czujecie? Czytelnikami? Dlaczego tu jesteście? Bo lubicie mnie czytać? Żeby pooglądać zdjęcia? Bo znacie mnie z jakiegoś innego portalu? A może z nadzieją, że i ja Was odwiedzę? Odpowiedzcie mi szczerze.

Dzisiaj będzie o tym co mnie irytuje każdego dnia bardziej, o tym co można zauważyć na większości blogów teraz, o czymś co bardzo zniechęca i demotywuje, o tym co jest wręcz zaprzeczeniem sensu istnienia blogów.


Grafika to ze mnie nie będzie.

Coraz częściej spotykam się z ewidentnym olewaniem tego co robię, tak olewaniem inaczej tego nazwać nie mogę. Trafiam na komentarze, które są niejednokrotnie zupełnie sprzeczne z treścią notki, dostaję pytania na które odpowiedz jest w notce. Dlaczego? Bo ludzie blogów nie czytają
Czy Wam kochane blogerki i drodzy blogerzy nie zdarzyła się taka sytuacja? Komentarz zupełnie nie na temat, dwieście pytań o to samo, komentarz fajna notka, wpadnij do mnie
Powiedzcie mi jak się wtedy czujecie? Czy nie wydaje Wam się, że Wasza praca jest jest ignorowana, że to co robicie nie ma sensu? Większość blogerów, którzy robią to dla innych pewnie tak myśli, chyba, ze lubicie pisać w próżnię to może Was to nie interesować. 
Dlaczego tak jest? Bo jest naprawdę garstka osób, które blogują żeby blogować, żeby podzielić się swoją wiedzą, swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami. Teraz blogowanie jest modne i komentarz zostawiany pod notką nie jest kwestią docenienia pracy blogera i skomentowanie jej, komentarz jest formą reklamy, często kryptoreklamy. Ludziom się czytać nie chce, nie czytają książek, nie czytają gazet. Jedyne co czytają to wiadomości na fejsie. Dlaczego mieliby czytać blogi, po co?
Nie lubię generalizowania, cholernie nie lubię generalizowania, dlatego nie mówię też, że 100% osób piszących komentarze zalicza się do tej grupy, zdarzają się komentarze wartościowe, dłuższe niż jedno zdanie, pokazujące, że dany temat zainteresował, że post został przeczytany. Takie coś cieszy, napędza, nawet bardziej niż ta niejednokrotnie pusta liczba obserwatorów. 

Czy ja czytam blogi? Czytam blogi, lubię czytać blogi. Przyznam, że nie czytam każdej notki na blogach, które obserwuję, ale te które komentuję czytam zawsze. Dlaczego? Dlatego, że szanuję pracę innych tak jak chciałabym żebyście WY moi czytelnicy szanowali pracę moją i innych blogerów. 
Jak czuje się zignorowany bloger? Jak każdy człowiek, którego praca jest zignorowana. Moi Kochani, nie każdy bloger robi to dla fejmu, nie każdy ma z tego cokolwiek. Jednocześnie każdy poświęca swój czas, swoją energię na to żebyście mogli przeczytać ten krótki tekst, żebyście mogli dowiedzieć się czegoś nowego, żeby Was niejednokrotnie przed czymś ostrzec, czymś rozbawić, czegoś nawet nauczyć. A w zamian dostaje propozycję wzajemnej obserwacji czy komentarz zupełnie niezwiązany z tematem.
Zignorowany bloger czuje się niedoceniony, zdemotywowany i ma ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Ostatnio coraz częściej dopisując kolejne zdanie do mojego posta myślę po co? czy ktoś to w ogóle przeczyta? Chyba tak nie powinno być. 
Bloger pisze dla ludzi, pisze dla Was, pisze i chce być doceniony, chce widzieć, że jego wysiłek przynosi owoce, nie w prezentach a w zainteresowaniu i wdzięczności innych ludzi, którą otrzymuje widząc komentarz świadczący o tym, że post został przeczytany. Komentarz, który świadczy o tym, że czytelnik jest na naszym blogu dla przyjemności a nie tylko po to żeby się odwdzięczyć. 
Powoli w tym wszystkim zatraca się sens blogowania.

Jak Wy to widzicie? Czytacie blogi? Bądźcie szczerzy, choć przez chwilę.

Pozdrawiam Was gorąco. 

Spóźniona lutowa aktualizacja włosowa.

Witajcie moi Kochani!
Od ostatniej aktualizacji minęło trochę czasu, bo pisałam ją końcem stycznia więc czas nadrobić. Ogólnie miałam plan napisać tę notkę ostatniego dnia miesiąca, ale wtedy akurat mój blog był w przebudowie, później pisałam o innych rzeczach i w efekcie notka pojawia się dzisiaj. Podobno lepiej późno niż wcale.

Jak ostatnio na pierwszy rzut idą nowości kosmetyczne, czyli co tam takiego przez ten miesiąc się trafiło. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu nie będę miała tutaj co dopisać, bo chcę się nieco ograniczyć z zakupami, ale zobaczymy.

OLEJOWANIE 


Przytrafił mi się olej arachidowy. Nie będę kłamać, decydującą rzeczą przy zakupie była piękna butelka. Użyłam raz i było fajnie, muszę przyznać, że pachnie cudownie! Jak ciasto orzechowe. Jeśli chodzi o działanie to nie do końca wiem, nie spuszył mnie a to ważne. 

MYCIE 

Dwa szampony Green Pharmacy, o tym z żeń-szeniem pisałam niedawno o tutaj. Rumiankowy jest bardzo fajny, co prawda dopiero dwa razy go użyłam ale wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie.

ODŻYWIANIE

Do spłukiwania mam Pottersa z jedwamien i aloesem. Pachnie prześlicznie, bardzo fajnie zmiękcza włosy. Bardzo przyjemne są w dotyku. Więcej powiem jak jeszcze potestuję.


A bez spłukiwania malutka kolekcja Joasiek. Ustawione w kolejności chronologicznej. Pierwsza przytrafiła mi się z makiem i bawełną, później z zieloną herbatą i pokrzywą a najnowsza jest z lnem i rumiankiem, muszę przyznać, że niebieska wersja chyba najbardziej przypadła mi do gustu. 

Co do stylizacji to raz zdarzyło mi się zrobić żel lniany, choć bardziej była to woda lniana ale muszę przyznać, że po nałożeniu jej włosy nabrały blasku i takiej witalności. Musze spróbować powtórzyć. 

A jak się mają moje włosy? 

Kilka zdjęć będzie, znów każde innej wielkości i z innej parafii, więc przepraszam bardzo. 

03.02

Piękne wtedy wyszły muszę przyznać. Skręt wysoko, objętość, bez przyklapu. 

13.02
Coś im nie przypasowało, bo skręt nijaki i puchu trochę.

18.02

Przód ładnie wyszedł.

Tył już mniej a to dlatego, że suszyłam je w dyfuzorze podzielone na pół a nie całość i dlatego się tak nierówno pokręciły.

25.02

Nawet jakiś krzywy warkocz się trafił. 

26.02

Muszę Was trochę postraszyć swoją twarzą. 


Po użyciu żelu lnianego. bardzo ładnie błyszczą, może trochę wyprostu jest, ale nie bardzo.

Jak wyglądała moja pielęgnacja? 

Staram się olejować przed każdym myciem, czasami zdarza mi się na całą noc, zauważyłam, że świetnie sprawdza się u mnie olejowanie na odżywkę. Moim ulubionym olejem nadal jest olej sezamowy.
Nie susze z ciepłym nawiewem, zawsze spłukuję włosy zimną wodą. Nie ploppinguję dłużej niż dziesięć minut. 
Przy każdym myciu przez kilka minut wykonuję delikatny masaż głowy, włosy są zdecydowanie bardziej odbite. Używam odżywek bez spłukiwania dzięki czemu włosy są cały czas delikatnie zabezpieczone.
Jestem dumna, bo nie mam ani jednej rozdwojonej końcówki! Niestety trochę zaczęły wypadać, znów muszę się wyposażyć w Vitapil.
Musze wybrać sobie pasemko kontrolne do pomiaru, bo chciałabym mniej więcej kontrolować przyrost. Pojawiło się mnóstwo baby hair!

W tym miesiącu planuję włosy wycieniować i wyhennować. Chce wyrównać kolor i nieco zbliżyć się do rudości. Trzymajcie kciuki.

A jak miały się Wasze włosy w zeszłym miesiącu?

Pozdrawiam! 

Pechowy przyspieszacz wysychania lakieru. Essence nail art, express dry drops.

Witajcie moi Kochani!
Dzisiaj będzie o wysuszaczu lakieru do paznokci, wysuszaczu który chyba nie był mi pisany i został zdenkowany szybciej niż chciałabym go zdenkować. Dlaczego? Zaraz po zakupie chciałam go wypróbować pomalowałam paznokcie, zakropliłam, chciałam odstawić na miejsce, zapomniałam że nie był zakręcony i wylałam sporą część. Użyłam go później jeszcze kilka razy i znów mi upadł wylewając się trochę. W efekcie zdążyłam użyć go razy 5-6 a reszta poszła się kochać.


Mowa tutaj o wysuszaczu lakieru do paznokci Essence, express dry drops. Po nieudanej przygodzie z jego bratem w spray'u o którym pisałam tutaj postanowiłam wypróbować coś innego, bo bez tego typu wynalazków ciężko mi funkcjonować, paznokcie uwielbiam malować, ale czekanie aż wyschną to jakaś droga przez mękę.

Specyfik kosztuje około 9zł chyba, nie pamiętam dokładnie, dostępne są w drogeriach Natura. Szklana buteleczka, z gumową "pompką". Dla mnie opakowanie nie jest zbyt wygodne, pompka jest zbyt krótka i okropnie się wyślizguje, zwłaszcza, że preparat jest tłusty.


Poza tym aplikacja jest całkiem przyjemna. Zapach nie jest drażniący, jest całkiem przyjemny, jeszcze jakiś czas czuć go na dłoniach. Pipetka nabiera odpowiednią ilość produktu, wystarczy dosłownie kropla i produkt fajnie rozpływa nam się po paznokciu. Mi ręce trzęsą się jak przy parkinsonie więc więc oprócz paznokci umazane mam całe dłonie.

Jak pisałam wyżej preparat jest tłusty co mi się podoba, bo natłuszcza mi skórki, nie wiem czy to tylko wrażenie czy stan faktyczny, ale wydaje mi się, że preparat nabłyszcza lakier. Efekt tłustości po chwili znika, więc naprawdę w niczym nie przeszkadza.
Jeśli chodzi o samo przyspieszenie wysychania to radzi sobie całkiem przyzwoicie, skrócenie czasu schnięcia lakieru jest zauważalne, wiadomo, że produkt nie działa w ciągu minuty, ale 5 maksymalnie 10 minut i można spokojnie wykonywać inne czynności.

Szkoda tylko, że tak krótko mogłam się nim cieszyć. Na pewno kupię go ponownie, bo jest jednym z lepszych wysuszaczy dostępnych obecnie w przystępnej cenie (ciągle opłakuję brak kokosowego z Sensique!).

A jaki jest Wasz ulubiony przyspieszacz wysychania lakieru do paznokci? 

Pozdrawiam!

Przyjemny, zdrowy kolega. Green Pharmacy, szampon z żeń-szeniem.

Witajcie moi Kochani.
Myślałam, że nie zacznę pisać tej notki, bo miałam mały problem ze zrobieniem zdjęcia, nie wiem czy to światło mi dzisiaj nie sprzyja czy ja mam zły dzień, ale ledwie co udało mi się zrobić zdjęcie jakiekolwiek. Skoro zdjęcie już jest to i notka powstać może.

Dzisiaj będzie o szamponie, z którym na pewno się polubiłam, ale nie do końca. Będzie to szampon Green Pharmacy, do włosów tłustych u nasady i suchych na końcach z żeń-szeniem.


Moim postanowieniem było nie pisać o opakowaniach produktów jakie recenzuję chyba, że są jakoś szczególnie wyjątkowe. Czytałam, że dużo dziewczyn nie lubi tak szczegółowych recenzji, poza tym opakowanie jakie jest widać nawet na zdjęciu, w przypadku tego szamponu muszę napisać, że uwielbiam opakowania Green Pharmacy! Bardzo podoba mi się całokształt, minimalizm etykiety, przezroczysta butelka dzięki której można kontrolować zużycie, jak dla mnie idealne!

Szampon pachnie ziołowo jak większość produktów GP, ale ten jest tak przyjemnie ziołowy, nawet powiedziałabym lekko słodki. Bardzo fajnie się pieni i dokładnie domywa nawet olej. Producent zaleca dwa razy użyć szampon, ale ja robię to tylko w przypadku olejowania. Jest bardzo wydajny, wystarczy naprawdę odrobina żeby dokładnie umyć całe włosy.
To co najbardziej w nim lubię to fakt, że nie pozostawia włosów tępych. niestety jest to cechą szamponów bez SLS, włosy są miękkie, łatwo się je rozczesuje (w moim przypadku rozdziela palcami).
Jednak nie do końca spełnił moje oczekiwania, moje włosy może nie są suche na końcach, ale zdecydowanie bardzo mocno przetłuszczają mi się u nasady, liczyłam, że szampon nieco zminimalizuje tę przykrą przypadłość, niestety, nie udało się.


No i skład, który chyba uległ zmianie od zeszłego roku. Tak jak producent obiecuje, SLSów nie ma, parabenów nie ma, ale jest silikon, który znajdziemy pod nazwą PEG-12 Dimthicone. Jest też panthenol. W składzie nie ma żadnych substancji alergizujących.

Chętnie kupię go ponownie, ale póki co zakupiłam jego brata z rumiankiem, zobaczymy czy spisze się równie dobrze jak ten.

Lubicie szampony z GP? Jaki jest Wasz ulubiony i dlaczego? 

Pozdrawiam!

Nie bój się zmiany na lepsze!

Witajcie Kochani!
Nowy miesiąc, prawie setna notka (byłaby setna gdyby nie fakt, że jedną musiałam usunąć) odpowiedni czas na zmiany. Bardzo cieszę się, że mogę powitać Was na moim odświeżonym, i dużo bardziej czystym blogu. Mam nadzieję, że przeglądanie go stanie się dla Was przyjemniejsze, że blog jest przejrzysty, czytelny i nic nie przeszkadza. 

Nie byłoby tego wszystkiego gdyby nie dwie wspaniałe dziewczyny, którym przepięknie dziękuję za każdą minutę poświęconą na pomoc przy tworzeniu mi tego bloga.

Dziękuję pięknie gorzkiej i Secc (zachęcam do spojrzenia na ich blogi), które poświęciły wiele czasu i energii w tworzeniu tego co teraz widzicie! 
Dziękuję Ci Secc, za stworzenie cudownego, niepowtarzalnego nagłówka, za Twoją inicjatywę, za ulepszenie mojego pomysłu i wykonania rysunku. 
A Tobie gorzka, za kreatywność, którą widać w każdym calu tego bloga, za czas, którego poświęciłaś całe mnóstwo i przede wszystkim za chęci i cierpliwość!
Dziękuję Wam za znoszenie mojego marudzenia (choć marudzenie to cnota!) i za wysłuchiwanie każdej mojej prośby odnośnie tego całego przedsięwzięcia. Jesteście cudowne! Uwielbiam Was! 

Małe przypomnienie tego jak wyglądał mój blog wcześniej.



Prawda, że jest lepiej? Przejrzyściej, nowocześniej i to co najbardziej mnie cieszy to fakt iż jest mocno spersonalizowany! 
Pojawiło się nowe menu, dzięki któremu łatwiej będzie się Wam odnaleźć. Pojawił się przycisk do góry, znajdziecie go w prawym dolnym rogu bloga. Już nie musicie przewijać strony od dołu do samej góry, wystarczy jeden przycisk. 
Pojawią się nowe serie na blogu, na pewno będzie to seria Akcja odchudzanie, chyba nie muszę mówić o czym ona będzie, będzie także więcej postów Z mojego punktu widzenia, czyli więcej mnie na moim blogu. Nowa notka pojawi się już jutro albo w poniedziałek :) 

Dziękuję wszystkim, które czekały z niecierpliwością na otwarcie bloga, mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzione. Uwielbiam Was wszystkich.

Pozdrawiam i ściskam mocno!

PS Blog chyba nie może przyzwyczaić się do zmiany i czasami ładuje się stary szablon. Obawiam się, że to wina ciastek. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...